29

15.6K 1.2K 74
                                    

Kastiel

- A więc tak to wygląda? – zapytałem wpatrzony w papierosa, który powoli tracił na rozmiarze – to coś jakby zemsta w ramach faktu, że jesteś bękartem?
- Nie chcę tego słyszeć od ciebie – westchnął, posyłając mi słaby uśmiech – Nie jesteś lepszy ode mnie ...
- Może i nie jestem, – przerwałem mu, zgniatając w dłoni papierosa, który delikatnie podrażnił skórę moich rąk – ale nigdy nie winiłem nikogo za moje niepowodzenia.
- Nie mów tak, – zaśmiał się podnosząc z łóżka – bo ja to robiłem tylko dla ciebie.
Zmrużyłem na niego oczy, próbując opanować narastający gniew. Chłopak podszedł do mnie uśmiechając się zawadiacko,  położył ręce na moich założonych na piersi ramionach, przyprawiając mnie o nagły odruch wymiotny.
- Gdzie w tym wszystkim było miejsce dla mnie ? – zapytałem szczerze zaciekawiony.
Jakoś nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek prosił go ... albo kogokolwiek o coś tak okropnego.
- Zapomniałeś już? Mówiłem, że cię kocham ...
- Ale co z tym wszystkim ma wspólnego Nathaniel ? – przerwałem mu niecierpliwie, czując coraz większy dyskomfort przez jego obecność.
Posłał mi urażone spojrzenie, po czym westchnął głośno i przeciągle, opierając dłoń na biodrze.
- A co ciebie tak strasznie to interesuje? Przecież był tylko zwykłą dziwką, która mimo, że miała ciebie, bzykała się na boku ... - szybko przerwał uchylając się przed moim ciosem.
- Nigdy więcej – wysyczałem przez zaciśnięte zęby – nie wyrażaj się tak o osobie, którą kocham.
- A co może kłamię ?! – krzyknął z pretensją – Sam widziałeś jak był z Melanii!
- A, że tak zapytam, skąd ty w ogóle wiedziałeś o tym ?
Otworzył usta, by zaraz je zamknąć. I tak kilka razy.
- I wszystko jasne – prychnąłem tylko trzaskając drzwiami z całej siły.
Przebiegłem przez korytarz, wściekły na siebie, że niczego wcześniej nie zauważyłem.
- Jeszcze nie jest za późno – zawołał za mną, niemal błagalnym tonem – Jeszcze możesz wybrać mnie !
Chwilę się zawahałem, po czym zawróciłem by stanąć naprzeciw niego. Zaskoczony tą reakcją wyciągnął w moim kierunku dłoń, którą otrąciłem z pogardliwym spojrzeniem.
- Wiesz ... może gdyby to wszystko inaczej się potoczyło, ale ... - zamyśliłem się, wzdychając. Mimo wszystko byłem zszokowany. Tego co się dzisiaj dowiedziałem, szybko nie zapomnę. Nigdy bym nie uwierzył, nie domyśliłbym się, że ktoś tak bliski mi, może robić tak okropne rzeczy. Wiem, że ja również nie jestem święty... możliwe, że zraniłem Natha trochę bardziej niż Lysander. Tylko ja nie miałem złych zamiarów. Nie kierowałem się chęcią zniszczenia jego życia. Oczywiście, że chciałem jego szczęścia, ale są takie chwile kiedy się ... głupieje? To moment kiedy żądza zaczyna kierować naszymi czynami. To wszystko przez to, że tak długo mnie od siebie odseparowywał ... ostatecznie zaczął podniecać mnie jego opór. Jestem idiotą, chyba największym na świecie. Poczułem jak zbiera mi się na śmiech. – Ja naprawdę cię kochałem. Oczywiście to nie ta sama miłość jaką darzę Nathaniela, ale jednak byłeś jedną z dwóch wyjątkowych osób w moim życiu – widziałem jak łzy zaczynają spływać strużkami, z pięknych dwukolorowych oczu Lysa. Warga mu drgała, więc wiedziałem, że nie udawał. To żałosny widok. – Jednak teraz nie znaczysz dla mnie już nic –dokończyłem swoją myśl, odwracając się do niego tyłem – mam nadzieję, że więcej nie będę musiał cię oglądać.
Założyłem swoje trapery, chwyciłem kurtkę i chciałem wyjść, kiedy w drzwiach pojawił się Leo jak zawsze w dobrym humorze. Posłał mi ciepły uśmiech klepiąc po ramieniu.
- Tak szybko wychodzisz – zapytał, nie zdając sobie z niczego sprawy.
- Tak jakoś wyszło – mruknąłem próbując się przecisnąć obok niego.
Chłopak mnie zmierzył, po czym przeniósł wzrok na swojego młodszego brata, który miał całe zaczerwienione oczy.
- Coś się stało? – dopytywał zaciskając pięść na mojej koszulce.
- Zapytaj swojego braciszka- warknąłem w końcu, wymykając się na dwór – a mi dajcie już święty spokój.
Nie do końca przekonany, przepuścił mnie, nie komentując moich słów. Obrzuciłem braci ostatnim spojrzeniem i z kopa zamknąłem drzwi, zbiegając po schodach.

Maszerowałem ulicą, oglądając jak wystrojone pary mizdrzą się do siebie i cieszą na nadchodzący nowy rok. 
- To śmieszne – parsknąłem, czując że staje się zazdrosny o nich.
To nie moja wina, że wybrankiem mojego serca jest drugi facet. Jednak tylko on potrafi poruszyć moje serce, zmusić do zmiany. Chciałem by był zadowolony ... nawet zacząłem systematycznie uczęszczać do szkoły, jednak teraz wszystko się skomplikowało. Melanii i Lysander. Oboje knuli za naszymi plecami, a nie zdawałem sobie z tego sprawy. Poczucie zdrady, kuło mnie w pierś. W końcu znamy się tyle czasu. A on od początku wszystko to ustawił.
- Kastiel ? – dobiegł mnie kobiecy głos, który wyrwał mnie z przemyśleń.
Podniosłem wzrok na zdyszaną i zaczerwienioną twarz, pewnej brunetki, która powoduje moją niechęć w równym stopniu co Lys.
- Ponoć mam tak na imię – odparłem nie zawracając sobie nią szczególnie głowy.
Wyminąłem ją, dając w ten sposób do zrozumienia, że nie mam ochoty prowadzić zbędnych rozmów.
Zdesperowana chwyciła mnie za ramię, nie mając zamiaru rezygnować.
- Wysłuchaj mnie –prosiła bliska płaczu.
Czułem na sobie spojrzenie przypadkowych gapiów, którzy ciekawsko wlepiali swoje lśniące z chęci poznania jakiejś taniej sensacji oczy, mrucząc przy okazji pod nosem, jakim to muszę być okropnym chłopakiem, by doprowadzać taką piękność do płaczu.
Wściekły pociągnąłem ją w stronę swojego mieszkania, co zaowocowało jej pełnym satysfakcji uśmiechem i rozczarowaniem „publiczności".
- O czym to chcesz ze mną porozmawiać? – zapytałem przeszukując kieszenie, w końcu natrafiłem opuszkami na chłodny klucz, znajdujący się akurat w dziurawej kieszeni. Powinienem w końcu coś z nią zrobić.
- Najpierw zrób mi herbaty – odparła dość władczo jak na swoją niekorzystną sytuacji.
Jednak przez moją ciekawość i chęć by w końcu wszystko się wytłumaczyło, wpuściłem ją do mieszkania, pozwalając by pies ją obszczekał i wystarczająco mocno wystraszył. W końcu zadowolony wydałem mu komendę, by wrócił na swoje miejsce. Dość niezadowolony, warknął ostatni raz, kładąc się na swoim posłaniu.
- Nie lubi natrętnych gości – wyjaśniłem uśmiechając się szelmowsko.
Obrzucając mnie pełnym nienawiści spojrzeniem, rozebrała się i rozsiadła w salonie, nie pytając o zgodę.
- Zwykła? Zielona? Różana? – zapytałem, włączając czajnik.
- Sam wybierz – mruknęła czymś zaabsorbowana.
Wyciągnąłem dwa białe kubki, czując jak moje zniecierpliwienie narasta. Kątem oka spojrzałem na dziewczynę, która ciepło uśmiechała się patrząc na pewne zdjęcie.
Czując gorąc na twarzy podbiegłem, wyrywając je.
- Nie rusza się cudzych rzeczy – warknąłem, czując, że te słowa nie mają jakiejś szczególnej wartości w moich ustach.
- Wyglądacie tak słodko – mruknęła rozmarzona, nie przestając się uśmiechać – aż dziwne, że tak to się wszystko potoczyło.
Przeczesałem dłonią włosy, które oklapły przez tą całą wilgoć.
- Masz rację – westchnąłem siadając obok niej.
Poczułem zapach perfum, których używała dość często. To właśnie przez nią nienawidzę Lawendy. Psuła delikatny aromat wanilii, który posiadał Nat.
- Zmień perfumy, bo powodują mdłości – powiedziałem, nie do końca zdając sobie z tego sprawę.
Rzuciłem ramkę na ławę, ku mojej radości, nie stłukła się, ani nie spadła na podłogę.
- Dostałam je od Debry – mruknęła, podskakując na dźwięk czajnika, który oznajmił, że woda jest już gotowa.
Leniwie podniosłem się, by zalać wrzątkiem zieloną herbatę i postawić je na drewnianych podkładkach na stoliku. Dziewczyna chwyciła szklankę w obie dłonie, ciesząc się jaki jest ciepły. Zirytowany opadłem na kanapę, czekając aż w końcu coś powie.
- Kłamałam – zaczęła przerywając ciszę, nie patrząc na mnie.
  Dłonie jej zadrżały, więc odłożyła porcelanę z powrotem na podkładkę. Otworzyła usta, po chwili zanosząc się płaczem, zamiast słowami, które pragnąłem usłyszeć już od dawna. Widziałem jak to wszystko ją męczy, ale jednak nie mogła zdradzić mi tej tajemnicy. Z jednej strony Lysander już wszystko mi powiedział, ale miałem nadzieję, że Melanii to potwierdzi albo opowie mi wszystko od innej strony.
Nagle rzuciła się na mnie, obejmując mnie w pasie i chowając zapłakaną twarz w mojej bluzce. Poczułem jak robi się na niej dość spora, mokra plama. Nie ruszyłem się. Ani jej nie odepchnąłem, a tym bardziej nie przytuliłem. To już nie należy do moich obowiązków.
- Tak strasznie przepraszam – szlochała.
Jej szczupłe ramiona trzęsły się, a włosy kleiły do mokrej twarzy, odsłaniając kark.
Westchnąłem, próbując pozbierać swoje myśli.
To wszystko jest zbyt dziwne, by mogło dziać się naprawdę.
Spojrzałem na okno, czując jakby czas zwolnił i wbrew mojej woli uwięził mnie w tej całej niepewności.

Kastiel x NathanielWhere stories live. Discover now