26

15.3K 1.3K 222
                                    

Nathaniel

Ciemno ... wszystko mnie boli. Mimo wszystko mogłem się spodziewać takiego obrotu spraw. Ten śmieć jest zdolny do wszystkiego.

Święta to ponoć bardzo wyjątkowy czas, który powinno się spędzać z rodziną ... szczerze to wolałbym być już całkiem sam, niż co roku odgrywać tą sama szopkę. Musieć oglądać jak udajemy wzorową rodzinkę, chowając sine ślady pod białą koszulą. Dobrze wiedział gdzie uderzyć, by to się nie rzucało w oczy. Czułem się złamany. Bicie to jedno, ale to co mi zrobił w tym roku było znacznie gorsze.
- To może Nathaniel zacznie ? – zaproponowała niczego nieświadoma matka, podając mi koszyk z opłatkiem.
Staliśmy wokół udekorowanego świątecznie stołu, jak typowo szczęśliwa rodzina. Wszyscy ubrani odświętnie, w szykowne kreacje. Amber wierciła się niespokojnie po mojej prawej, co jakiś czas zerkając na mnie oczami pełnymi łez. Posłałem jej uspokajający uśmiech, ale zbierało mi się na wymioty, gdy mężczyzna po lewej musnął moje biodro, zachęcając bym rozpoczął.
Zaczęło się. Sztuczne uprzejmości, życzliwe uśmiechy, słowa pełne ukrytej zawiści. Światło świec rzucały ciepły blask na nasze twarze, a cicho puszczone kolędy nadawały miłą atmosferę. Wigilia jak każda inna. Niczego nie brakowało. Pośrodku wielkiego salonu stała, ogromna choinka bogata w przeróżne dekoracje, a pod nią od grona nie trafionych i niekoniecznie chcianych prezentów.
Kolacja nie trwała długo, ponieważ tak naprawdę nikt nie był głodny. To było zwykłe trzymanie się tradycji i nie sprawienia matce zawodu, w końcu tyle się nasiedziała w kuchni, chcąc sprawić, żeby kolacja była idealna.
Żadne z nas nie rwało się do sprawdzenia prezentów, ku zaskoczeniu rodziców. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia, by zaraz znów uśmiechać się w ten okropny sposób.
- Nie jesteście ciekawi co dostaliście ? – zapytała zaskoczona kobieta, popychając Amber.
Z udawanym entuzjazmem rozerwała kolorowy papier ukazując nam nowy telefon.
- Mówiłaś, że taki ci się podoba, nie cieszysz się ?
- Cieszę – odparła szybko, podając mi opakowanie z moim imieniem.
Uśmiechnąłem się na widok kolejnego krawata, który zawiśnie gdzieś na tyłach mojej szafy.
- Dziękuję – mruknąłem zbierając się do pokoju.
Nie mogłem wytrzymać w jednym pomieszczeniu z nim. Brzydziło mnie to.
- Powinieneś zostać i pooglądać z nami filmy – szepnął chwytając mnie za ramię.
- Jestem zmęczony, nie najlepiej się czuje – skłamałem wyrywając się.
- To później przyjdę to sprawdzić – zaśmiał mi się do ucha, przyprawiając mnie o gęsią skórkę.
Roztrzęsiony zamknąłem się w pokoju, próbując zapomnieć o tym wszystkim. To jeszcze tylko tydzień i znowu wyjedzie ... dam radę, przecież to nie wiele.
Uchyliłem okno, by wpuścić trochę rześkiego powietrza. Otworzyłem szafę, wyciągając z wczorajszych spodni fajkę, którą zwinąłem Kastielowi gdy poszedł do kuchni. Spojrzałem na nią czując lekkie wyrzuty sumienia, jednak on zabrał mi coś znacznie ważniejszego.
Zaśmiałem się na tą myśl, otwierając szerzej okno, by dym nie osiadł w pokoju. Oparłem się o parapet i wpatrywałem się w przysłonięte ciemnymi chmurami niebo. Widać było tylko jedną, samotną gwiazdę, która z całej siły próbowała przebić się przez grubą szarość.
Pierwsza porcja dymu sprawiła, że niemal wyplułem swoje płuca, od razu sprawiając, że pożałowałem swojej decyzji. To nie było dla mnie, jednak miałem zamiar spalić całą.
Kiedy w końcu zakręciło mi się w głowie od niedotlenienia, zgasiłem niedopałek o parapet, wyrzucając go gdzieś daleko przed siebie. Trochę znużony zamknąłem okno, kładąc się do łóżka. Oczy powoli same się zamknęły, a mnie ogarnęła nieprzenikniona ciemność.

Jakoś nie miałem siły się poruszyć. Czułem, że coś jest nie tak, ale było mi tak błogo. Otwierałem oczy, ale i tak nie mogłem nic zobaczyć. Trochę mnie to zaskoczyło, jakaś czerwona lampka w moim przyćmionym umyśle, próbowała zaświecić informując o niebezpieczeństwie, ale Morfeusz nie chciał wypuścić mnie ze swoim objęć.
Po dłuższym zbieraniu myśli, złożył mi się obraz pokoju. Przecież tuż przy łóżku mam zapaloną kolorową choinkę. Spróbowałem odwrócić się w tym kierunku, ale coś stawiało opór.
Poczułem jak jakaś chłodna dłoń muska moją rozgrzaną skórę, tuż nad skórzanym paskiem. Wydało mi się, że w pokoju nagle temperatura się podniosła.
Zimne ręce niewiadomego pochodzenia jakby rozumiały moją potrzebę i zsunęły moje spodnie, dając mi niedługo trwającą ulgę. Przechodziły mnie dziwne ciarki, w miejscach gdzie mnie dotknęły. Próbowałem zebrać myśli, ale gdy tylko byłem blisko, wszystko się rozpadało.
Nie miałem większej władzy, czy też czucia w swoich kończynach. Lekko mrowiły mnie opuszki palców, ale nie byłem wstanie nimi poruszyć. Jednak odczułem, że leżę w trochę nienaturalnej pozycji, skoro sygnał, który powoli zaczął kłóć moją podświadomość dochodził znad głowy.
Zapomniane dłonie, znów zaczęły naruszać moją przestrzeń osobistą, zsuwając czarne bokserki i pieszcząc wewnętrzną stronę moich ud. Poczułem mdłości. Emocje zaczęły mnie przytłaczać. Coś złego się działo. Spróbowałem zamrugać, aż w końcu zdałem sobie sprawę, że nie mogę widzieć, ponieważ mam coś na oczach. Ciemny i szorstki materiał drapał mnie koło uszu i przy dłoniach. Przerażony stwierdziłem, że jestem skrępowany. Obce usta niespecjalnie delikatnie wbiły się w mój kark, zahaczając po drodze ręką o moje krocze, które z jakiegoś powodu chyba zareagowało.
Mój uśpiony umysł zaczął się przebudzać, jednak działo się to zbyt wolno. Chłód nie zwalniał, a wręcz pomijał parę ważnych czynności sprawiając, że z bólu mój umysł ponownie odpływał.
- Kastiel – szepnąłem ostatkiem świadomości i odleciałem.

Kastiel

Nie potrafię tak dłużej. Minęły dopiero dwa dni, a ja nie potrafię bez niego wytrzymać. Dzieciak śni mi się po nocy, przyprawiając mnie o mokre sny. Ale kto by się nie podniecił, gdyby w końcu sam mi zaproponował zabawę... Ach złudne marzenia.
Uśmiechnąłem się na odległe wspomnienie z nocy, po czym wyskoczyłem z łóżka próbując się pobudzić. Otworzyłem okno, by wywietrzyć nieprzyjemny zapach z pokoju. Zwykle oznacza to porę na pranie.
Westchnąłem ciężko wrzucając ostatnią parę skarpet, które powoli zaczęły uczyć się chodzić, do pralki i włączyłem ją, obserwując jak wnętrze zalewa się wodą.
- Bawcie się dobrze małe skurwiele – zaśmiałem się, zniżając głos.
Obserwowałem je jeszcze chwilę, po czym stwierdziłem, że potrzeba wynieść śmieci. Tyle chusteczek co zużyłem w te ostatnie dni, nie widziałem nawet podczas grypy.
Za to mogę być dumny teraz z mięśni na prawym ramieniu. Twarde niczym stal. Zaniosłem się śmiechem, nagle urywając go. Zbiegłem po schodach, przeklinając pod nosem, że na dworze jest zimno, a ja nie chciałem założyć nawet bluzy.
Wrzuciłem swój worek z odpadami do niebieskiego kontenera z napisem „papier", po czym z nadzieją na szybki powrót do ciepłego pomieszczenia, coś zwróciło moją uwagę. Ta „rzecz" to znajome blond włosy i szary płaszcz, które mignęły chwilę temu koło bramy prowadzącej do parku. Ubrany w czarną bokserkę i przyduże, szare spodnie dresowe, pobiegłem za nim czując dziwne podekscytowanie. Wyciągnąłem dłoń w jego kierunku, odwracając go do siebie. Zawiedziony potwierdziłem swoją obawę, że to jednak nie ta sama osoba.
- Przepraszam, pomyliłem cię z kimś – mruknąłem, szybko oddalając się.
Z czego ja się w ogóle tak cieszyłem? Ale ze mnie idiota.

Wystraszyłem się gdy nagle poczułem wibracje w tylnej kieszeni spodni. Przyszło powiadomienie.

Wróżba na dziś dla niegrzecznych chłopców : „Jeżeli nie będziesz nic mówić, nikt niczego nie zauważy"

- Za dużo w tym prawdy - westchnąłem ściskając trochę za mocno telefon.



Kastiel x NathanielWhere stories live. Discover now