Rozdział 40

19 5 0
                                    

Im dłużej William u mnie siedział, tym bardziej robiłem się podejrzliwy.

Dlaczego nie wracał do Stanów? Tam chyba zajęcia już się zaczęły. Możliwe, że robił sobie tę przerwę roczną i po prostu mi o tym nie powiedział, jak o innych rzeczach zresztą.

Był sierpień i mimo iż w Polsce rok akademicki zaczynał się w październiku, ja chciałem już wiedzieć. Rozważałem postawienie mu ultimatum, żeby zdecydował się teraz albo wrócił niezdecydowany do siebie i odpowiedź wysłał mi SMS-em. Miałem dość wiecznego martwienia się i robienia sobie nadziei; dopatrywania się jej tam, gdzie nawet jej nie było. To wszystko mnie męczyło. I to niesamowicie.

Obiekt moich rozmyślań jednak nie znajdował się w łóżku obok mnie, a była dopiero dziewiąta. Coraz częściej budziłem się rano, a jego nie było. Fakt, nie chodził zbyt często na siłownie, więc może rekompensował to sobie poprzez poranne bieganie, ale byłoby mi miło, gdyby chociaż w weekend poleżał ze mną w łóżku te dwie godziny dłużej niż żebym znowu wstawał i zastanawiał się, gdzie on się podziewa.

Ubrany w piżamę, zszedłem na dół. Zacząłem rozglądać się po mieszkaniu i nawet go wołać, ale nigdzie go nie było i nikt mi nie odpowiadał. Nawet na rodziców nie wpadłem, chociaż teoretycznie powinni jeszcze być w domu.

Próbowałem jakoś zatrzymać swoją głowę, ale ta podsuwała mi te idylliczne obrazy, w których mieszkamy razem i chodzimy na randki do kawiarni, żeby wspólnie uczyć się na kolosy.

Znowu chciało mi się płakać. Ale nie powinienem, nie znowu; zbyt wiele już przepłakałem, nawet kiedy on był obok. Ta niewiedza niszczyła mnie od środka, a ciekawość paliła moje ciało. Cały byłem rozdygotany od tej silnej żądzy poznania jego decyzji.

Odblokowałem telefon i wybrałem numer do Diany. Odebrała po trzecim sygnale.

— Hej. Mam dziwne pytanie do ciebie.

— Dawaj.

— Jest u ciebie William?

— A powinien być?

— To głupie. Nieważne — westchnąłem.

— Książe ci gdzieś zniknął? — zachichotała do słuchawki.

— I to nie pierwszy raz. Nawet moich rodziców nie ma. Co za patologia. Mogliby chociaż zostawić mi jakąś kartkę.

— William chyba czuje się jak u siebie w domu, nie? To chyba dobrze?

— Pewnie, że tak. Cudownie się z nim mieszka, ale on coś kombinuje. Wiecznie gdzieś znika... — mówiłem, aż zdałem sobie sprawę: — Myślisz, że mnie zdradza?

Diana próbowała zdusić śmiech, ale w końcu wybuchła. Odsunąłem telefon od ucha, krzywiąc się.

— Igi, no czy ty jesteś normalny? Skąd ci to w ogóle do głowy przyszło?

— Tak chyba się to wszystko zaczyna; od tajemnic, potem nagłe znikanie, kłamanie o tym, gdzie się było...

— Stop — przerwała mi. — Miałeś myśleć pozytywnie.

— Ja już w ogóle nie myślę.

Nie zaprzeczyła, wręcz przeciwnie: zgodziła się ze mną.

— Słuchaj, muszę kończyć, bo ktoś się do mnie dobija na komórkę. I miałam wziąć się za sprzątanie.

Mruknąłem pod nosem „ciekawe kto" i rozłączyłem się. Od pewnego czasu Diana niesamowicie często pisała z Barthem, chociaż zarzekała się, że tak nie jest, to po szybkim wyrwaniu jej telefonu potwierdziły się moje obawy — oni serio się zakumplowali.

Wake up, I miss youWhere stories live. Discover now