Rozdział 10

42 8 8
                                    

Musiałem starać się być cicho, bo rodzice w każdej chwili mogli wparować do mojego pokoju i znowu pozbawić mnie komórki, a tego nie chciałem. Zwłaszcza nie w takim momencie.

— Nie śpię, nie jem... jest tragicznie, Igi — wyznał zmęczonym tonem głosu.

Kłamałem z tym, że byłem gotów. W ogóle nie wiedziałem, co mu na to odpowiedzieć. „Nie przejmuj się?" Brzmiało płytko i głupio.

Pokiwałem nieznacznie głową, zachęcając go do kontynuacji.

— Zabawna część mieszkania w Stanach to właśnie ten moment, kiedy ktoś może otworzyć ogień. Zwłaszcza w high school, tutaj pełno jest jakichś chorych na głowę ludzi.

Chciałem wciąć się i zawalczyć o dobro chorych na głowę ludzi, ale uznałem, że lepiej mu nie przerywać. Nie podobało mi się jednak zrzucanie wszystkiego na bycie mentalnie niepełnosprawnym. Fakt, tacy ludzie mieli coś na bani, ale to nie znaczy, że każda chora na depresję osoba pójdzie zrobić masakrę w szkole średniej.

— Nie zrozum mnie źle, nie mam nic do chorób psychicznych, ale to już jest jakieś bestialstwo. Ja naprawdę rozumiem wiele, że może był dręczony w szkole, ale czy naprawdę nie było innej drogi, żeby rozwiązać swoje problemy?

— Jak to się zaczęło? — spytałem niepewnie, bo wiedziałem, że stąpam po grząskim gruncie.

— No tak... od początku... mam lekkie problemy z pamięcią, a jeszcze ta policja, która o wszystko pyta...

— It's okay — zapewniłem go. — Nie musisz mi teraz wszystkiego mówić, jeśli to dla ciebie trudne.

— Czuję, że potrzebuję. Mama wygania mnie na terapię, ale ja siebie totalnie tam nie widzę.

— To jest nas dwóch — spróbowałem zażartować i osiągnąłem sukces, bo uśmiechnął się. Co prawda ledwo i niemrawo, ale kąciki jego ust uniosły się ku górze.

Jeśli tylko to miało mu pomóc, to może opowiedzieć mi to ze wszystkimi podłymi szczegółami. Zniosę to, jeśli tylko będzie oznaczało to, że będzie mu jakoś lżej na duchu.

Byłem gotów wziąć to na swoją chudą klatę.

— Przyszedłem do szkoły i podbiłem do Bartholomew... nie wiem, co to za imię po polsku i jak się odmienia... eee... niech będzie Barth, okej?

— Jasne — zgodziłem się.

— Mieliśmy razem angielski od rana, więc pogadaliśmy sobie trochę zanim musieliśmy iść na zajęcia. Znasz te momenty, kiedy bardzo nie chce ci się iść do szkoły? To był właśnie jeden z tych dni. Nie umiem tego wyjaśnić, ale naprawdę wszystko krzyczało we mnie, żebym został w domu, co oczywiście mama zbyła jako kolejny napad lęku o nieznanym pochodzeniu. Czasem mi się takie zdarzają.

— Spoko, mi też. Nawet częściej niż czasami — wciąłem się.

— O, to nie wiedziałem. Nie wyglądasz na takiego, co by się przejmował.

— To ten mój resting bitch face.

— Nie ja to powiedziałem, ale coś w tym jest... No ale poszliśmy na zajęcia i chyba pod ich koniec, ale mogła też być połowa... ten krzyk, który śni mi się po nocach i strzały z broni. Nie wiem, ile strzałów było oddanych, kto by to w ogóle liczył w takiej sytuacji? — prychnął. — Schowaliśmy się pod biurka, ale najpierw zabarykadowaliśmy drzwi dużą szafą. Nie zapomnę tego, jak drżącymi dłońmi napisałem do mamy, że ją kocham i nie wiem, czy wrócę. Człowiek nie wie, czego się spodziewać, a trwało to zaledwie kilka minut. Policja szybko dotarła na miejsce i jakoś obezwładniła tego wariata, ale i tak jest kilka rannych i dwie ofiary śmiertelne. To wszystko zadziało się tak szybko i dziękuję wszechświatu, że nie dopadł do nas, ale to dalej przerażające. I czuję się jak kretyn, bo to nie ja musiałem smarować się krwią swojej koleżanki i udawać martwego, ale tak mnie to dotknęło, że nie jestem w stanie normalnie funkcjonować.

Wake up, I miss youOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz