Rozdział 29

35 5 0
                                    

Moje życie zaczynało być już niezłym schematem i dzieliło się na: czekanie, aż William przyjedzie, spędzanie z nim czasu, a potem czarną rozpacz po tym, jak już wyjechał.

Wiedziałem, że powinienem iść do szkoły, ale nie miałem na to siły mentalnej, fizycznej zresztą też nie. Opuściłem już wystarczająco dużo godzin i rodzice lada moment wyciągną mnie za włosy z pokoju, żebym w końcu tam poszedł i nie uwalił klasy, ale na razie leżałem w bezdennym poczuciu beznadziei. Na całe szczęście łzy nie spływały już kaskadami spod moich powiek, chyba skończył mi się ich zapas. Albo miało to związek z faktem, że przez ostatnie dni wypiłem może niecałą szklankę wody. Tak było prościej, nie chciało mi się potem iść do łazienki, więc mogłem leżeć i dalej się dobijać.

William do mnie pisał, ale odpisywałem tylko słowami: „tak", „nie" i „może". W końcu poddał się i uznał, że da mi trochę więcej czasu na odreagowanie, za co byłem mu jednocześnie wdzięczny i zawiedziony.

Dlaczego on tego tak nie przeżywał? Nie mogłem zrozumieć, jak to robił, a naprawdę chętnie poznałbym jego sekret, z pewnością żyłoby mi się łatwiej. Co prawda nie dzwoniłem do niego, więc nie wiedziałem, w jakim jest stanie, ale zdawał się być w o wiele lepszym położeniu niż moje.

Ktoś zapukał do drzwi mojego pokoju. Nawet nie wysiliłem się na powiedzenie „proszę".

— Ignacy — zaczęła mama, patrząc to na mnie, to na pobojowisko dookoła mnie. — Idziesz dzisiaj do szkoły?

— A muszę? — wychrypiałem.

— Wypadałoby. Te spotkania chyba źle na was działają, tak to niby super, a potem jakaś rozpacz. Przecież wiesz, że jeszcze się zobaczycie...

— ...ale kiedy? Za trzy miesiące? To bardzo długo.

— Czas i tak minie! — powiedziała, ale jeśli to miało mnie pocieszyć, to szło jej naprawdę bardzo słabo. — Obiecuję ci, że do niego pojedziesz albo on przyjedzie tutaj, a teraz, proszę, ogarnij się i weź chociaż prysznic.

Nie chciało mi się, ale niechętnie zwlokłem się z łóżka i poszedłem do łazienki, gdzie spędziłem prawie pół godziny pod gorącym strumieniem wody. Wyobraziłem sobie, że wraz z nią, spływają ze mnie wszystkie moje problemy, ale niewiele mi to dało.

Czułem się tak samo, jak przedtem, tylko teraz po prostu nie śmierdziałem.

Kiedy wróciłem do pokoju, uderzył mnie jego zapach. No tak, siedząc w swoim dole, łatwo było się do niego przyzwyczaić. Natychmiastowo otworzyłem wszystkie okna i wystawiłem mokrą głowę przez jedno z nich, patrząc się w dal i próbując przyzwyczaić oczy do czegoś innego niż czterech ścian własnego pokoju.

Bardzo chciałem, żeby był obok. Już nie chodziło o seks, który, jak przewidywałem, zdarzył się ostatniego dnia. Fakt, tęskniłem i chętnie powtórzyłbym to doświadczenie, ale chodziło o samo jego bycie obok, o trzymanie mnie za rękę, o przytulanie przed snem, sposób, w jaki wtulał się w moje plecy, gdy zasypialiśmy. To wszystko grało w mojej głowie niczym zacięta płyta i ciężko było mi wydostać ją z odtwarzacza. Jakby własny rozum na siłę chciał mnie znokautować.

Zadrżałem z zimna, ale postanowiłem zostawić okna otwarte jeszcze przez chwilę. Przynajmniej czułem coś innego niż moją rozpacz, nawet jeśli mróz szczypał mnie po nosie i gołych ramionach.

Chwyciłem za telefon i szybko przekalkulowałem godziny. Jedenasta wieczorem w Chicago. Może odbierze.

Jeden sygnał. Dwa. Trzy.

Wake up, I miss youNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ