Rozdział 28

41 6 2
                                    

— Zaraz cię zablokuję.

— Tak? To ciekawe czemu jeszcze tego nie zrobiłeś. Oboje wiemy czemu.

— Proszę, przestań.

— Dawaj, Ignacy. Zablokuj mnie, bo czemu nie? A no tak! Wiem czemu!

Chciało mi się płakać. Spałem może z godzinę i bolała mnie głowa, w dodatku Wiktor atakował mnie już od samego rana. Że też chciało mu się dzwonić przed szkołą i zawracać mi dupę.

Nie chciałem go słuchać i nie wiedziałem już, jak się przed nim bronić, przecież jestem na niego skazany. Ucieczka na studia do Stanów nagle stawała się realną opcją, którą byłbym w stanie rozważyć, byleby tylko uwolnić się od niego raz na zawsze.

— ...bo to ja będę obok. Nie on! — trajkotał dalej. — Po prostu zostawiasz sobie drugą opcję, ale ja, kochanie, nie lubię być drugi.

Westchnąłem do słuchawki. Nie wiedziałem nawet już, co odpowiadać, bo brakowało mi słów. Nie rozumiałem też czemu za każdym razem dawałem się wciągać w jego głupie gierki. Niby mówiłem „stop", ale było to tak mało przekonujące, że sam sobie bym nie uwierzył.

Może ja w rzeczywistości lubiłem te wiecznie ciągnące się kłótnie, bo czułem się pośród nich jak w domu. Wszystko było chaotyczne i nie takie, jak powinno być i dziwnym trafem mi to odpowiadało.

No i podnosiło mi ciśnienie lepiej niż poranna kawa. Tego nie mogę mu zaprzeczyć, zdecydowanie wiedział, jak wyprowadzić mnie z równowagi.

Rozłączyłem się i znowu westchnąłem. Rzuciłem komórkę na blat w kuchni i złapałem się za włosy, ciągnąc za nie odrobinę, próbując jakoś zejść z powrotem na ziemię, co było ciężkie po takiej dawce bycia odklejonym.

— Rodzice? — Usłyszałem nagle u swojego boku.

Obróciłem się i złapałem za serce, które wystraszone biło jakby były to wyścigi. Poczułem nieprzyjemne uczucie w klatce piersiowej.

— Ta — mruknąłem i spuściłem wzrok, bo było mi głupio kłamać mu prosto w twarz, a nie chciałem nakręcać go na Wiktora jeszcze bardziej niż to potrzebne. Dostał zasłużonego strzała prosto w pysk, zdecydowanie nie potrzebował drugiego. I tak nic mu się pod czaszką nie poukłada, bo nie ma tam zbyt wiele; ostatnie komórki mózgowe zabił chyba kokainą, więc nie było nawet nad czym się zastanawiać.

William ścisnął moje ramię w pocieszającym geście. Zmusiłem się do uśmiechnięcia się delikatnie i spojrzenia na jego zaspaną twarz. Jego włosy odstawały w każdą stronę i wyglądał uroczo, kiedy sen jeszcze nie zdążył całkowicie opuścić jego powiek. Patrzył prosto w moje oczy, a w jego doszukałem się przejęcia obecną sytuacją.

— Co to było to w nocy? — dopytywał.

— Nie mogłem spać, więc wyszedłem na papieroska — odpowiedziałem niewinnie, obracając się do niego tyłem i sięgając po kubek z kawą.

— Tego z rodzaju: „mam tyle myśli na głowie, że tylko to mnie wyzwoli"?

— Wiesz, że jutro jedziesz. Jest mi ciężko.

Nie mogłem w siebie uwierzyć! Tak dziecinnie prosto przychodziło mi kłamanie mu w żywe oczy, że było mi wręcz wstyd i miałem nadzieję, że nie dopatrzy się rumieńców na moich policzkach, które dosięgnęły chyba nawet uszu, bo te piekły mnie niesłychanie.

Wake up, I miss youWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu