Rozdział 12

27 7 0
                                    

Czas naprawdę nie mógł płynąć wolniej, a jednocześnie dni uciekały mi przez palce niczym piasek.

Mój nowy wizerunek w sieci zrobił niezłą furorę. Naprawdę nakręciłem się na totalną zmianę stylu, ale rodzice dalej gniewali się o moje włosy (które wszyscy w szkole i necie chwalili, więc nie wiedziałem, gdzie leży prawda). Nawet Wiktor skomentował moje zdjęcia na Insta masą serduszek i zdobył się na pochwalenie mnie w realu. Byłem miło zaskoczony, że tak bezproblemowo to wszystko przebiegło. Obserwujących przybywało wraz z kolejnymi zdjęciami, na których coraz mniej wyglądałem jak ja, a coraz bardziej jak dosłowne odtworzenie obecnych trendów w sieci.

Nie chciałem zatracić się w tym wszystkim, ale droga do tego była aż zbyt prosta. Z uporządkowanego profilu miałem tam teraz niezły syf, totalnie nie pilnując już swoich zasad. Wrzucałem to, na co miałem ochotę i uznałbym, że nawet wyszło mi to na plus.

Nieprzychylne komentarze natomiast... pojawiły się. I to całkiem sporo. Nie wiem, co we mnie zeszło, ale machnąłem jedynie na nie ręką. W końcu czułem się ze sobą dobrze, nawet pomimo tych niedoskonałości jak masa piegów, więc nie zamierzałem tego niszczyć.

Wiedziałem, że następnym krokiem była zmiana garderoby, ale bardzo bałem się reakcji rodziców. A ściślej mówiąc kary, jaką by mi wymierzyli za porzucenie koszul i sweterków na rzecz czarnych koszulek z głupimi nadrukami oraz łańcuchów przy spodniach. Zdecydowanie uważałem, że nie byli na ten krok gotowi, dlatego wstrzymałem się jeszcze przez chwilę z impulsywnymi zakupami do momentu, aż rodzice nie spuszczą trochę z tonu i przywykną do nowej wersji ich syna.

— Dawno nie byliśmy na kawie — powiedziała Diana, popijając bardziej mleko niż kawę. Ja zadowoliłem się klasycznie zwykłą czarną.

— To prawda. Ale powoli wracamy na dobrą drogę.

— Teraz to William zarywa nocki?

— Mhm — przytaknąłem. — Rozmawiam z nim od rana i biednemu tak się oczy kleją, że nawet mi go szkoda. Ale uparł się, że nie mogę być jedynym „poszkodowanym".

— No i dobrze. W związku chodzi o to, żeby dawać od siebie mniej więcej tyle samo.

Uśmiechnąłem się na jej stwierdzenie o związku. Długa droga do tego, żebyśmy w ogóle znaleźli się w takim punkcie jak związek, zwłaszcza, że jeszcze nie spotkaliśmy się na żywo.

— Powoli będę zagadywał rodziców o wizytę w Chicago — wyjawiłem jej. — Idą święta, a ja w lutym chcę na sto procent tam być.

— Mają wtedy wolne? Bo nie ogarniam ich systemu.

— No właśnie nie — westchnąłem. — Więc albo William oleję szkołę na jakiś tydzień, albo będę grzecznie czekał aż z niej wróci.

— Lepsze to niż nic, prawda?

— Zdecydowanie — przyznałem. — Trochę się tego boję, bo co jak będzie niezręcznie? Nie wrócę przecież wcześniej, bo rodzice byliby nieźle zdziwieni. A tak mnie przeraża myśl, że dobrze dogadujemy się tylko przez Internet, a w realnym świecie będzie drętwo.

— Czemu ty zawsze negatywnie się nastawiasz? Może będzie tak zajebiście, że będziesz płakał wracając od niego.

— Przestań, bo nie wiem co gorsze, serio — zaśmiałem się niemrawo. — Już mnie boli serce na myśl, że będę musiał wrócić do Polski i trybu pisania z nim po nocach, ale jednocześnie tak boję się, że rozczaruje się, gdy tylko zobaczy mnie na żywo...

Wake up, I miss youWhere stories live. Discover now