Rozdział 33

23 5 0
                                    

Tydzień zleciał mi niesamowicie szybko, zwłaszcza że nie był pełen; do szkoły chodziłem tylko do środy, a czwartek przespałem, aby wyruszyć w nocy na lotnisko. Williamowi powiedziałem, że idę w drzemkę, bo ledwo żyję, a tymczasem siedziałem, czekając na samolot z wyłączonymi mediami społecznościowymi. Z Dianą kontaktowałem się SMS-ami, aby naprawdę zachować pozory tego, że śpię.

Przygotowałem się na lot, pobierając chyba połowę zawartości Netflixa i playlist ze Spotify. Wiedziałem, że zapewne na niczym nie skupię uwagi, ale czekało mnie jakieś dziesięć godzin w tej metalowej puszce, więc wolałem nagle nie zacząć się nudzić, chociaż i to było wątpliwe.

Noga latała mi jak nienormalna. Stresowałem się jak cholera. Przez chwilę rozważałem nawet wzięcie większej dawki leków, ale chciałem być trzeźwy na tyle, na ile mogłem, gdy William mnie zobaczy. Obawiałem się jego reakcji i to straszliwie, ale powtarzałem sobie, że na pewno będzie pozytywna. Zdążyłem przewidzieć już wszystko — że mnie zwyzywa, nie zaprosi do środka, że się ucieszy i może nawet oleje dla mnie szkołę na ten jeden dzień, chociaż byłem w stanie też posiedzieć w jego domu samemu, kiedy ten będzie się edukował.

Wszedłem na pokład samolotu i usiadłem przy oknie. Z tego wszystkiego kupiłem najtańszy bilet, bo rodzice mieli rację, były one nieco drogie, a to tylko głupi lot. Co prawda przez praktycznie cały dzień, więc mogłem mieć na uwadze swój komfort, zamiast zawartość swojego portfela. Uznałem, że przeżyję jeden dzień bez luksusów i jeśli mielibyśmy odwiedzać się częściej, to wypadałoby się do tego przyzwyczaić; wątpiłem, że rodzice zawsze będą chcieli zafundować mi lot pierwszą klasą, kiedy takich byłoby kilkanaście w roku. To nie tak, że nie było ich na to stać, ale pod pewnym względem była to już przesada.

Byłem w stanie przeżyć dziesięć godzin bez luksusów — tak sobie wmawiałem. I faktycznie nie było to aż takie ciężkie, poza faktem, że szybko się znudziłem i zacząłem jeszcze bardziej nakręcać się pod względem reakcji Williama. Martwiłem się, że będzie do mnie wypisywał, a telefon miałem przecież w trybie samolotowym, więc jeśliby do mnie zadzwonił, spotkałaby go informacja o tym, że ten użytkownik jest poza zasięgiem. A to było podejrzane jak na niewinną drzemkę. No chyba, że rozładowałby mi się telefon...

Potrząsnąłem głową. Zdążyłem już obgryźć wszystkie paznokcie, a serce biło mi z niesamowitą prędkością. Musiałem znaleźć jakiś sposób, żeby się uspokoić zanim dostałbym ataku paniki pośrodku samolotu. To na pewno nie mogło się tak skończyć.

Założyłem słuchawki i puściłem losową składankę. Od razu zaatakowała mnie Marina z jej tekstem: „Oh, dear diary, I met a boy, he made my doll heart light up with joy".

Uśmiechnąłem się. Coś w tym było.

Przez te dziesięć godzin spróbowałem już chyba wszystkiego — grać w gry na telefonie, słuchać muzyki, obejrzeć serial, zachodzić myślami do samego końca mózgu, zdrzemnąć się i to wszystko mnie zawiodło.

Nie byłem w stanie skupić się na czymkolwiek. Na szczęście dożyłem momentu lądowania i prawie popłakałem się ze szczęścia, kiedy szedłem po trochę znanym mi już lotnisku, aby odebrać swój bagaż. Oczywiście odrobinę zagubiłem się, kiedy z niego wychodziłem i zrobiłem jeszcze postój na zrobienie zdjęcia. Postanowiłem, że umieszczę je już po tym, jak zobaczę Williama. Jeśli szczęście mi dopisze, powinien być jeszcze w domu, a nie w szkole.

Nie chciałbym czekać ośmiu godzin pod jego domem zanim ten wróci. Naturalnie nie pomyślałem o zabukowaniu hotelu, bo jednak z góry założyłem, że będę miał gdzie spać.

Wake up, I miss youWhere stories live. Discover now