Rozdział 39 Meridiana szczęścia

79 15 361
                                    

Sarah


Z namaszczeniem wygładziłam śnieżnobiałą kreację, czując pod opuszkami palców przyjemną miękkość i chłód gładkiego materiału. Szelest tkaniny uświadomił mi, że włożę na siebie tę suknię tylko jeden raz w życiu. Zebrałam w garść część jej spodu i rozłożyłam tak, aby miała szansę przybrać kształt litery „A". Koronkowe arabeski niczym rzeźbione w śniegu hafty okalały górną część gorsetu uwydatniającego mój biust. Przyjrzałam się sobie dokładnie w lustrze, po raz ostatni wychwytując panieńskie oblicze. Fason ślubnego odzienia zaznaczał obrys sylwetki i podkreślał naturalne kształty. Po cichu zastanawiałam się, czy uda mi się zachwycić swoim wyglądem tego jedynego.


W zamyśleniu powiodłam dłonią po delikatnej biżuterii, w której odbijał się blask popołudniowego słońca. Pod lśniącym naszyjnikiem dojrzałam szalenie uderzający puls, który wprawił skórę szyi w widoczne drgania. Przyozdobiłam płatki uszu długimi kolczykami wysadzanymi malutkimi diamencikami, które wspaniale kontrastowały z czarnym tonem luźno upiętych włosów. Finezyjne dodatki dopełniające całość stylizacji migotały skromnie jak poranna rosa na źdźbłach trawy.


W doskonałym makijażu wykonanym przez profesjonalistkę czułam się jak główna bohaterka bajki, w której księżniczka po wielu zmaganiach odnajduje swojego rycerza. Chyba właśnie takie poczucie powinna mieć panna młoda, a zwłaszcza ta, która staje po raz drugi na ślubnym kobiercu. Tym razem jednak pojawia się przed obliczem ukochanego i przed fasadą niebios w pełnym wymiarze szczęścia i uniesienia. Tym razem nie zamierza uciec, lecz dotrzeć do samego ołtarza, gdzie będzie czekał ten, o którego nielitościwie targowała się z losem. Ów mężczyzna podarował jej drugie życie, miłość i szansę. Pomógł jej zrozumieć, że dopóki puls rozbrzmiewa pod skórą, nie mamy prawa tracić nadziei.

Przyjemne, ciepłe dłonie poprawiły mi włosy, po czym zaczepiły o upięcie tiulowy welon, pokryty maleńkimi drobinkami brokatu, które staczały walkę z każdą napotkaną kroplą światła

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Przyjemne, ciepłe dłonie poprawiły mi włosy, po czym zaczepiły o upięcie tiulowy welon, pokryty maleńkimi drobinkami brokatu, które staczały walkę z każdą napotkaną kroplą światła. Ten ścinek woalu zdawał się być zwieńczeniem przygotowań nadchodzącego ślubu.


– I voilà. Jesteś gotowa. Wyglądasz przepięknie Saro! – rzekła rozanielona Panna Welch, układając sięgający do ziemi welon tak, aby prezentował się, jak najlepiej.

– Dziękuję pani bardzo za pomoc. – Odwróciłam się twarzą do niej i obdarzyłam życzliwym uśmiechem. Dzisiaj wyglądała inaczej niż na co dzień. Z jej nosa zniknęły okulary, które maniakalnie poprawiała, a oszronione siwizną włosy wyjątkowo nie były spięte przez klamrę, lecz frywolnie rozpuszczone. Długa suknia z golfem, którą zwykła nosić, dziś została zastąpiona kwiatową kreacją w łososiowym odcieniu.

– Oj przestań, mówże w końcu do mnie ciociu albo Betty. – Żachnęła się. – Jakby nie patrzeć, poprosiłaś mnie o ważną funkcję poprowadzenia cię do ołtarza, więc powinnaś porzucić formalne zwroty.

Golden CageWhere stories live. Discover now