Rozdział 30 Odkryte karty

127 19 315
                                    

Charles

Przyglądałem się kobiecie kompletnie zdezorientowany. Czułem się tak, jakby wszystkie moje obawy spersonifikowały się, chwyciły mnie ściśle za mankiet koszuli i strąciły w czeluść wiecznej ciemności. To, co usłyszałem, wydawało mi się zupełnie odrealnione. Przypominając sobie stan Johna, jego odejście wydawało mi się możliwe, jednak hasła rzucane przez recepcjonistkę kompletnie nie tworzyły żadnej całości. Nie potrafiłem pojąć, dlaczego Sarah nic o tym nie wiedziała, skoro przychodziła tu w ciągu ostatnich trzech miesięcy, a później prosiła mnie w liście o monitorowanie stanu zdrowia brata.


– Zapytam ponownie, dlaczego rodzina nic o tym nie wie? Jak zamierza pani to wytłumaczyć? – Postawiłem rudowłosą dziewczynę w ogniu pytań.

– Ja... Naprawdę nie wiem, o co chodzi i jak mogło do tego dojść. Tak jak mówiłam, jestem tu dopiero pierwszy dzień na zastępstwie – rzekła wystraszona.

– Muszę natychmiast zgłosić tę sprawę na policję. To wszystko jest jakieś podejrzane!


Mój umysł nie tylko zaczął studzić emocje niczym wentylator, ale też próbował wrócić na racjonalny, trzeźwy tor. Wrodzony przymus przejęcia kontroli nad sytuacją sprawiał, że będąc w centrum niewygodnych wydarzeń, potrafiłem się skupić i przeanalizować fakty. W pewnym momencie usłyszałem odgłos uchylanych drzwi wejściowych, który dobiegał zza moich pleców. Do pomieszczenia weszła niska, grubsza kobieta o krótkich, ciemnych, kręconych włosach. Jej aparycja ewidentnie zgadzała się z rysopisem, który niegdyś zobrazowała mi Sarah. Wyglądało na to, że to właśnie z tą kobietą zawsze miała do czynienia, gdy przychodziła odwiedzać Johna. Nieznajoma miała na sobie ciemnozieloną, odświętną garsonkę, a jej głowę majestatycznie ozdabiał nietypowy kapelusz ze staromodnym, sztucznym kwiatem. Mogłoby się wydawać, że akurat wróciła z jakieś ważnej uroczystości. Kiedy mnie zobaczyła, zwolniła kroku i żonglowała spojrzeniem pomiędzy mną a recepcjonistką.


– Co tu się dzieje? Jaka policja? – spytała bez powitania.

– To ja chciałbym się dowiedzieć, co tu się dzieje i sądzę, że pani będzie mogła mi odpowiedzieć na to pytanie. Chodzi o Johna Cervánteza.


Kobiecina poluzowała apaszkę, jakby oblała ją fala niespodziewanego gorąca. Przyglądała mi się z wyraźnym podenerwowaniem, jakby szukała odpowiedzi w wyrazie mojej twarzy.


– Proszę nigdzie nie dzwonić. Niech pan pójdzie ze mną do gabinetu. – Zmieniła ton na bardziej uległy.


Kobieta wyszukała za ladą klucz i zaprowadziła mnie do pustego pomieszczenia, który przypominał gabinet lekarski. Powoli okrążyła bielone, laminowane biurko i przysiadła na fotelu, który winien zajmować lekarz, ja natomiast usiadałem po stronie pacjenta. Rozstawiłem łokcie na blacie i splotłem ściśle swoje dłonie.


– Boże, nie wierzę, że to się stało akurat dzisiaj, kiedy musiałam wyjść... – Zrezygnowana pokręciła głową.

– Proszę natychmiast mi wytłumaczyć, dlaczego Sarah nie wiedziała o śmierci Johna. Co tutaj się wyprawia? Co to za cyrk? – Uniosłem się.


Rozmówczyni niespodziewanie zaczęła płakać.


– Ja tego nie chciałam... Zostałam zmuszona.

– Zmuszona? Dlaczego? Przez kogo? – Rozpędzona karuzela pytań w mojej głowie nie miała zamiaru się zatrzymać.

– Przez szefa... Nie mogłam nic zrobić, bo straciłabym pracę, a co gorsza on groził, że nie znajdę już innej. Też mam chorego syna, którego sama wychowuję, jak według pana miałam się zachować?

Golden CageWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu