Rozdział 24 Szlaban na szczęście

168 24 198
                                    

Sarah

Tkwiłam nieruchomo pod prysznicem, opierając wyprostowane ręce o szklaną szybę. Gorące strużki wody spływały po moim ciele, próbując zmyć ze mnie dotyk i zapach Charlesa. Każda kropla zdawała się biec ścieżką wyznaczoną przez jego spragnione dłonie. Przemywałam dokładnie każdą część ciała, jakby to miało pomóc mi zdjąć z siebie miłosne ślady ukochanego. Z uporem maniaka pocierałam nadwrażliwą skórę, lecz w końcu odpuściłam, ponieważ dotyk Charlesa nigdzie się nie wybierał. Zdawało mi się, że jego linie papilarne wypaliły trwałe ślady na moim nagim ciele. Mimo tego, iż uporczywie próbowałam ochłonąć, w głębi duszy czułam się szczęśliwa i spełniona.


To, co się między nami wydarzyło, było cudowne. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam tak silnego wybuchu namiętności, który jak pożar spętał nasze ciała. Każde wspomnienie tamtej chwili przyprawiało mnie o zduszony dreszcz podniecenia. Przywoływałam w myśli chwile, kiedy omdlewałam z rozkoszy w jego ramionach. Moje przerywane, krótkie oddechy wzniecały śpiew pożądania. Szalone uderzenia jego serca były dla mnie najpiękniejszą melodią. Błysk w oku ukochanego zapewniał o prawdziwości swojego uczucia. Namiętne pocałunki były niczym pieczęć złożona pod przysięgą dozgonnej miłości. I nasze dłonie splecione transparentną szarfą przeznaczenia... Chciałam czuć się tak cudownie, jak najdłużej, jednakże pamiętałam o tym, że w moim życiu panuje odwieczna zasada. Za każdą chwilę przyjemności los wystawiał mi rachunek, za który winnam była zapłacić dotkliwym szlabanem na szczęście. Nie mogło być inaczej i tym razem.


Na szczęście Henry wrócił z L.A, kiedy już spałam. Za żadne skarby nie umiałabym ukryć tak silnych, miotających mną emocji. Na bank zauważyłby, że coś jest nie tak i zaczęłaby się awantura. Miałam przynajmniej do dyspozycji noc, aby dojść do siebie, ochłonąć, zapomnieć... Następnego ranka, jak zwykle szykowałam się w sypialni, ślęcząc w szlafroku przy toaletce. Tego dnia umówiłam się z panną Welch, aby zobaczyć postęp remontowych prac. Poza tym obiecałam młodszym dzieciom, że obejrzę ich teatrzyk, który przygotowały specjalnie dla mnie. Przyjrzałam się swojemu odbiciu w lustrze. Zdawało mi się, że wyglądam jakoś inaczej. Moja skóra dziś promieniała. Od dawien dawna przespałam całą noc. Kąciki moich ust nieśmiało unosiły się ku górze i ta myśl o Charliem... Aż czułam w ustach słodki posmak, a źrenice rozszerzyły się widocznie. Na poranne wspomnienie bliskości ukochanego, moje policzki zapłonęły rumieńcem przypominającym kolor owoców dzikiej róży. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Poczułam się jakoś...kobieco. Poczułam się piękna. Odniosłam wrażenie, że po moim ciele wciąż wędrują niewidzialne opuszki palców Charliego.


Akurat zakładałam kolczyki, kiedy do pokoju wszedł Henry. Badawczo omiotłam wzrokiem jego twarz i już po oczach widziałam, że coś jest nie tak. Czy naprawdę nigdy nie mogę być szczęśliwa dłużej niż przez jeden dzień? Henry przystanął przy moim boku, trzymał ręce za plecami i bacznie przyglądał mi się z góry.


– Coś się stało? – spytałam, jednocześnie unosząc wzrok.

– To ty mi powiedz! – Zacisnął szczękę.


Wygłosił to takim tonem, że oblał mnie zimny pot. Pierwsze co pomyślałam, to to, że dowiedział się o moim romansie. Przez myśl przebiegła mi twarz Johna. Moja klatka piersiowa niebezpiecznie zaczęła się unosić.


– Nie wiem, o czym mówisz – odparłam zagubiona. Nie wierzyłam, że to, co łączy mnie i Charlesa, ot tak się wydało.

– Wyglądasz tak, jakbyś jednak wiedziała – rzekł, analizując wnikliwie moją mimikę twarzy.

– Nadal nic nie przychodzi mi do głowy. – Speszona odwróciłam wzrok.

– Po pierwsze wstań, jak do ciebie mówię. – Żachnął się.


Golden CageWhere stories live. Discover now