Rozdział 32 Szkarłatny feniks

119 20 270
                                    

Charles

Z obezwładniającą niepewnością ułożyłem palce na lekko uchylonych drzwiach sali, w której od trzech tygodni przebywała Sarah. Kołatanie serca utrudniało mi zachowanie spokojnego rytmu oddechu. Molekuły mojego lęku łączyły się z jedną, wielką materią ekscytacji. Popchnąłem drzwi, które misternie zaskrzypiały, napawając mnie nadzieją, że tuż za nimi doznam unicestwienia znojnej gehenny. Skumulowane silne emocje wprawnie zamknęły moje powieki, a niemiarowy oddech uleciał z moich ust świstem, chwilowo uwalniając przeponę z dźwiganego balastu. Powitała mnie jasność, która jak łuna spoczęła na mojej twarzy, otulając ją słoneczną peleryną. Ciepło, które niemrawo zbiegło po skórze, skłoniło mnie do otwarcia oczu.


Natychmiast skupiłem wzrok na postaci siedzącej bokiem na łóżku, odwróconej do mnie tyłem. Jej stopy bezwładnie chybotały nad powierzchnią podłogi. Czarne, długie, falowane włosy zasłaniały połowę pleców kobiety. Jej twarz była zwrócona w stronę okna, przez które zapewne spoglądała. Nie wierzyłem w to, co właśnie jawiło się przed moimi oczyma. Czy to sen? Objąłem spojrzeniem jej sylwetkę i mimo że w pierwszej chwili przypominała mi woskową figurę, szybko pojąłem, że mogę podziwiać namacalny dowód na jej przytomność. W końcu usłyszała szmer i lekko skręciła głowę, próbując się za siebie obrócić. Choć uczyniła to z trudem, w końcu powiodła za mną wzrokiem, a nasze oczy spotkały się wpół drogi. Wielokrotnie zamrugałem, aby odgonić z pola widoczności wartko napływającą falę wilgoci. Przez ten moment przestałem oddychać, a głos utknął gdzieś na krawędzi krtani. W pewnym momencie jej obraz stał się całkowicie rozmazany, gdyż moje oczy napełniły się najbardziej rzewnymi łzami, jakie kiedykolwiek gościły w moim ciele.

 W pewnym momencie jej obraz stał się całkowicie rozmazany, gdyż moje oczy napełniły się najbardziej rzewnymi łzami, jakie kiedykolwiek gościły w moim ciele

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.


***************************************

Sarah

Po kilku dniach wzmożonych torsji, fatalnego samopoczucia i pierwszych prób rehabilitacji, w końcu spokojnie spionizowałam się do siadu. Dopiero kiedy poczułam się lepiej, bacznie rozejrzałam się po sali. Moją uwagę przykuły laurki porozwieszanie nieopodal łóżka. Doskonale wiedziałam, od kogo je otrzymałam. Życzenia rychłego powrotu do zdrowia oraz widok jakże wielobarwnych rysunków wzruszył mnie do głębi. Z trudem przesunęłam się na skraj materaca, zwieszając nogi nad podłogę. Kiedy nimi poruszałam, czułam, że nie mam w nich siły. Chuderlawe kończyny wydawały się wiotkie, jakby kruchych kości nie oplatały zbyt imponujące mięśnie. Podobno każda informacja mogła spowodować u mnie niekontrolowany szok, dlatego pielęgniarki nie mówiły mi zbyt wiele. Zastrzegły jedynie, że muszę najpierw wydobrzeć, aby móc odbierać docierające zewsząd bodźce i zacząć widywać się z bliskimi. Przeniosłam wzrok za okno, aby zobaczyć obecną porę roku. Nie miałam pojęcia, ile tak leżałam, ale sądząc po wyglądzie mojego ciała, raczej dosyć długo. Jednak zanim przyjrzałam się krajobrazowi, spostrzegłam swoje odbicie w szybie.  Ewidentnie straciłam na wadze, kości policzkowe uwydatniły się, a cienie pod oczami wołały o pomstę do nieba. Wyglądałam po prostu fatalnie. Przypominałam paskudną zmorę z mokradeł, ale... wciąż żyłam.


Golden CageWhere stories live. Discover now