Rozdział 27 Requiem

150 24 184
                                    

Charles

Moja senna postać bezwiednie wpadła w szeroko rozłożone ramiona porannego słońca. Instynktownie zmrużyłem oczy, po czym zasłoniłem twarz ręką, usiłując uciec od łuny agresywnego światła. Wykończony po wczorajszych, intensywnych igraszkach, z trudem dźwignąłem ciężkie powieki, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że pływają pod nimi krnąbrne ziarenka piasku. Przekręciłem się na bok, aby obdarować Sarę przytuleniem, lecz jedyne co poczułem na skórze, to zimno bijące z jedwabnej poszewki poduszki. Pomyślałem, że być może poszła do łazienki. Rozejrzałem się po pokoju i pierwsze co przykuło mój wzrok, to powieszona na krześle dawno zapodziana marynarka. Skąd się tu nagle wzięła? Kiedy mgła z zaspanych oczu odeszła na dobre, wyraźniej przyjrzałem się pomieszczeniu i spostrzegłem, że ubrania Sary zniknęły. Właśnie wtedy poczułem na sobie znojny ciężar płaszcza przygnębienia.


Wyszła. Po cichu. Tak po prostu? Dlaczego mnie nie obudziła? Dlaczego musiałem spać jak zabity? Dlaczego się ze mną nie pożegnała? Poczułem się okropnie. Nie spodziewałem się tak rozczarowującego poranka. Wczoraj przeżyłem kolejny, niezapomniany wieczór, a teraz, jak zwykle zostałem z cierniem wbitym w serce. Z nerwów i poczucia żalu zrobiło mi się duszno. Zamaszyście odkryłem kołdrę i wbiłem stęskniony wzrok w miejsce obok mnie, które powinna zajmować ukochana. Kątem oka zauważyłem, że coś wystaje spod poduchy. Zaciekawiony wyjąłem zawiniątko, po czym ujrzałem kopertę z napisem „Charles”. Gdy tylko rozerwałem papier, do moich nozdrzy dostał się intensywny zapach perfum Sary, którym najwyraźniej został skropiony list. Od razu ścisnęło mnie w żołądku, a oczy aż zaszkliły się od napływu skrajnych emocji. Podniosłem się do siadu, oparłem wygodnie o wezgłowie łóżka i zacząłem czytać, nie mając żadnych oczekiwań co do treści.


Najdroższy Charlie!

Kiedy byłam małą dziewczynką, tata czytywał mi wiele baskijskich baśni i legend. Jedna z nich zapadła mi w pamięć wyjątkowo, ponieważ nosiła znamiona romantycznej noweli. Historia opowiadała o Księżycu i Słońcu, którzy zakochali się w sobie bez pamięci. Podziwiali się każdego dnia, lecz jedynie z daleka. Ze względu na niezaprzeczalną różnicę czasu nigdy nie mogli się ze sobą spotkać, a jedynie mijać gdzieś w otchłani. Wzdychali do siebie tylko ukradkiem, posyłając sobie osobliwe spojrzenia. Widzący zakazaną, ale jednocześnie piękną miłość Bóg, specjalnie dla nich stworzył zaćmienie, aby umożliwić im spotkanie, a ludziom na ziemi udowodnić, że dla miłości nie istnieją rzeczy niemożliwe...


Ta przypowieść zawsze była dla mnie tylko bajką, opowiadaną mi na dobranoc. Nie sądziłam, że dopiero teraz zrozumiem prawdziwe przesłanie płynące z tej baśni. Tak się składa, że ta historia opowiada o nas. Ty i ja tak blisko, a jednocześnie tak daleko, zawieszeni gdzieś w próżni, dryfując wokół siebie, zerkając jedynie z daleka, zakochaliśmy się w sobie bez pamięci. Zakazani, niepisani sobie, byliśmy dla siebie najgorszym, możliwym wyborem. A jednak los złączył nas ze sobą...


Ja, uwikłana w kontrakt z mężem tyranem, nieposłuszna niewolnica, żyjąca w cieniu swoich lęków, odgrywająca rolę głównej aktorki w spektaklu zwanym życiem. Ty, pnący się w górę, przystojny i mądry pan prawnik, najbliższy współpracownik mojego męża, poświęcający wszystko dla rozwoju i kariery, żyjący w pędzie mijających dni. Niespodziewanie owładnęło mnie uczucie zakochania, z którym w żaden sposób nie potrafiłam dyskutować. Jednak rzeczywistość pokazała, że byliśmy naiwni, sądząc, że to wszystko skończy się dobrze. W głębi duszy oboje wiedzieliśmy, że to nie może się udać. I owszem, tak jak Słońce i Księżyc spotykają się podczas zaćmienia, należy pamiętać, że dzieje się to zbyt rzadko, aby móc oprzeć na tym swoją przyszłość. 


Golden Cageحيث تعيش القصص. اكتشف الآن