27. FROG (Zbaw nas ode złego) - PART 2

352 18 28
                                    

Cas nie był zachwycony, kiedy przyjechawszy pod zoo na Bronxie ujrzeli gliniarzy, a wśród nich – Butlera. Nie każdy kto znał w przeszłości jego męża miał z nim romans, w porządku, rozumiał to; mimo to każdy, kto rozpoznawał Deana z okoliczności jemu (Casowi) nieznanych stawał się podejrzanym i nie zasługiwał na przychylność, zasługiwał na zmrużone spojrzenie i zmarszczone czoło. Nie omieszkał podobnym mężczyzny w kamizelce bojowej i czapce z daszkiem obdarzyć.

– Ktoś na Bronxie otworzył jebaną Puszkę Pandory – Butler westchnął, odwracając się do nich. – Jestem na służbie od pieprzonego rana, to już moja trzecia zmiana. Co wy tu robicie? – opuścił notes, gdzie zapisywał zeznania strażnika zoo i uśmiechnął się do nich, do Deana, Casa i Sama szeroko, wszystkimi zębami. – O tej porze zamknięte!

– Wybacz nam, Butler – Dean wyciągnął identyfikator. – FBI. Mieliśmy nadzieję na przyzwoity urlop, ale jak widać nie nam to pisane.

– Urlop? – Butler wywalił na niego gały. – Jaki świrus wybiera Bronx na urlop? Serio, chłopaki. Nie poleciłbym go nikomu – parsknął, po czym gwizdnął z uznaniem. – FBI, w porząsiu. Krótko po drugiej w nocy przez bramę zoo przedostała się babka z wózkiem – pokazał na nią, na bramę. – Jej wtargnięcie uruchomiło alarm, strażnik wybiegł, żeby ją zatrzymać, ale zdążyła dotrzeć do wybiegu lwów. Z wózka wyciągnęła trzyletnie dziecko i zrzuciła je przez ogrodzenie do otaczającej wybieg fosy. Ludzie są tak posrani – pokręcił głową, sam do siebie, jakby sam nie mógł tego pojąć. – Na całe szczęście maluch to przeżył. Jest ciężko potłuczony, z urazem głowy, ale zabrali go do szpitala.

– A ta kobieta? – Sam zapytał.

– Dziwna sprawa. Kiedy rzuciła dziecko, w całym zoo wysiadł prąd. Nie da się niczego włączyć. Grupka moich szuka jej z latarkami.

Po zmroku zoo wydawało się być... dżunglą. Istną dżunglą pełną wrzeszczących małp i wydających niespokojne dźwięki ptaków; tak, zwierzęta w Bronx Zoo sprawiały wrażenie zaniepokojonych. Tłukły się w swoich klatkach, śmigały po wybiegach jak pokręcone. Dean zatrzymał się, przyświecił na dwa aligatory, które wpełzły z nabrzeża do wody i zanurzyły się w niej, z pluskiem.

– Powinniśmy zabrać Jacka, do zoo – zagadnął, chwytając idącego obok niego Casa za rękę. – W Portland jest jedno, o ile się nie mylę. Słuchaj, Cas... Miałem ci tego nie mówić, to miała być niespodzianka. Ale jeżeli poprawi ci to humor. Kiedy już znajdziemy łańcuch i uwięzimy Legiona, chciałbym, żeby Jack zamieszkał z nami w Beaverton, na jakiś czas oczywiście. – Cas popatrzył na niego. – Urządzimy mu pokój, w naszym domu. On sam go sobie urządzi. Jack jest... jest naszą rodziną, moją i twoją. I Sama. Jest Winchesterem. Pragnę dla niego tego samego co dla reszty mojej rodziny-

Umilkł, Cas przytrzymał go i rzucił mu się na szyję, objął go, mocno. Przytulili się, w alejce gdzie po obu stronach ciągnęły się wybiegi dzikich gatunków prosto z tropików, coś zaszeleściło w zaroślach po ich prawej. Skierowali światła latarek w tamtym kierunku; tygrys, na którego padł jasny promień zaryczał i odszedł, wzdłuż ogrodzenia, jego wielkie cielsko miało długość paru metrów.

– Dziękuję, Dean – Cas wyszeptał, ze łzami w oczach. – To naprawdę cudowne z twojej strony. Dziękuję ci.

Bo przecież każdy z nich wiedział, że Dean Winchester ceni sobie własny kąt ponad wszystko i nie znosi, gdy obcy panoszą mu się po rewirze – był totalnie niepocieszony, kiedy sytuacja na początku kwietnia zmusiła ich do pozostawienia w domu Gabe'a. Propozycja podzielenia się z kimś ich Skrawkiem Nieba stanowiła w jego przypadku najwyższy dowód miłości, kochał Jacka jak Cas i zależało mu na nim. Nie mógłby dowieść tego lepiej.

PAMIĘTNIKI WINCHESTERÓWWhere stories live. Discover now