5. SUNRISE

291 24 23
                                    

You'll never be alone, I'll be with you from dusk till dawn, I'll be with you from dusk till dawn, baby I'm right here./Nigdy nie będziesz sam, będę z tobą od zmierzchu do świtu, będę z tobą od zmierzchu do świtu, kochanie, jestem tutaj.

Zayn&Sia, „Dusk Till Dawn"

PORTLAND, OREGON

Patrząc na wielki, stary dom, którego zlecenie wyremontowania przyjął nie obejrzawszy wpierw obiektu Roderick Jones modlił się, by wynagrodzenie warte było zachodu. Jego i jego ekipę czekała w tym miejscu kupa roboty – zerwanie tapet, położenie gładzi, malowanie, właścicielka wspomniała o wymianie podłóg. Tego nie chciał sobie nawet wyobrażać.

– Tony, jeśli utkniesz ja na pewno nie będę cię wyciągał – Andrew parsknął, gruby Anthony postawił na spróchniałych stopniach niepewny krok. Zniszczone schody prowadziły na werandę.

Kiedy weszli do środka, ogarnęła ich cisza, całkowita cisza, dom usytuowany został przy ruchliwej ulicy, dziwne, że znalazłszy się w nim przestali słyszeć przejeżdżające drogą samochody, kroki przechodniów – zupełnie jakby te ściany, choć tak stare, stanowiły najszczelniejszą na świecie chłonącą hałasy barierę.

– Zaduch tu pieroński – Anthony złapał za klamkę jednego z okien, ale nie udało mu się go otworzyć. Przez brudne szyby wlewało się do wnętrza holu mętne marcowe słońce.

– No dobrze, chłopcy, nie ma po co tego odkładać – Roderick odstawił na ziemię skrzynkę z narzędziami i rulon folii. – Bierzemy się do roboty. Przed siódmą chciałbym być w domu.

– Daj spokój, Rod – Andrew zajrzał do kuchni. – To pora na kawę. Kanalizacja nie działa – pokręcił kurkami. – Nie ma wody.

– Jest tutaj, butelkowana – Anthony otworzył lodówkę, pociągnęło zimnym powietrzem. – I ciasto żurawinowe!

Zostawiwszy ich Roderick Jones podążył do pierwszego z pokojów, zbutwiała tapeta odchodziła tu od ścian płatami i mógł mieć jedynie nadzieję, że nie znajdzie pod nią karaluchów. Dochodząca z kuchni krzątanina sprawiła, że przewrócił oczami i spojrzał na zegarek; chyba się popsuł, bo zamiast normalnie się poruszać wskazówki drgały teraz, jakby dostały świra.

Zmarszczył brwi.

– Andrew? – zawołał, zabierając się za rozkładanie folii. – Anthony! Przywlec tu dupska, ale to już, nie będę robił tego sam. Andrew?

Nikt mu nie odpowiedział. Zirytowany, porzucił swoje zajęcie i klnąc pod nosem pofatygował się po nich, w kuchni... nie zastał nikogo.

– Anthony? No rzeczywiście śmieszne, komiczne. Pojadę wam po wypłatach!

Niemiły zapach uderzył go po nozdrzach – przysłoniwszy nos rękawem roboczej koszuli rozejrzał się, paskudna woń wydobywała się z lodówki. Sięgnął do niej, otworzył, wciąż się zasłaniając. Ta prowizoryczna ochrona nie pomogła, jeden rzut okiem do środka i zwymiotował na podłogę.

Lodówka pełna była robactwa, na wpół pochłonięty przez larwy placek z żurawinami straszył solo na górnej półce, woda w plastikowych butelkach zzieleniała, równie oślizgły, zielony osad znalazł w zardzewiałym czajniku. Dopadł zlewu, spróbował odkręcić wodę. W rurach zabulgotało, głośno.

– Andrew! – chwiejnym krokiem rzucił się ku holu. – ANTHONY!

Przepadli. Zniknęli bez śladu.

Porzucając ekwipunek dotarł do frontowych drzwi. Chwycił za gałkę, ale były zamknięte, tak jak wcześniej okno; zrozumiał, że musi się stąd wydostać i rozejrzał się ponownie, jak w gorączce. Wskoczył do pokoju na prawo od holu, tego samego, w którym rozpoczął wcześniej przygotowania do rozpoczęcia pracy – na jego drugim końcu dostrzegł kolejne drzwi i pobiegł w tamtą stronę, ale kiedy przekroczył ich próg... znalazł się dokładnie w tym samym pomieszczeniu, z którego ledwo co wyszedł.

PAMIĘTNIKI WINCHESTERÓWOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz