Zimno, przerażająca ciemna woda pod nim i przenikliwy chłód w powietrzu. Para wydobywająca mu się z ust. Krzyk tysiąca gardeł dźwięczący mu w uszach, wiele głosów zbitych w jeden rozpaczliwy lament, wołanie o pomoc, wołanie o ratunek, zwykłe wołanie ze strachu – i niebieskie oczy bruneta, jego męża, ze łzami w niego wpatrzone.
– Dean – Cas poruszył się, uczepiony na nim, wisząc nad zanurzającym się wrakiem. Kiedy wszystko wokół trzeszczało i drżało, woda strzelała strumieniami przedostając się przez otwory w kadłubie, tak trudno było go trzymać, kosztowało go to tyle wysiłku, mięśnie rąk płonęły, bolały jak diabli.
– Cas – wyrzucił z siebie, na wydechu, zaciskając powieki i usiłując go podciągnąć, nie dał rady. – Cas, Cas! – jego ręka wyślizgnęła mu się z dłoni, próbował jeszcze chwycić go na nowo, ale nic z tego, na jego oczach, z jego winy, Cas poleciał w dół.
Nabrał powietrza, przebudzając się. Była noc, ciemna, bezksiężycowa – w samym Dayton moteli, jako takich, nie było, musieliby cofnąć się na autostradę, wynajęli więc dwa małe, raczej średnio atrakcyjne pokoiki nad antykwariatem z rzadkimi książkami. Właścicielka przywodziła na myśl pomarszczoną, bardzo wysuszoną śliwkę, chuda jak szczapa, o szarej cerze, z okrągłymi okularami na nosie – ale była miła, zrobiła im kolację i dała nową, czystą pościel. Sam oczywiście spędził na dole w antykwariacie godzinę.
Ktoś szedł ulicą, dwójka, może trójka ludzi, usłyszał przygłuszoną wymianę zdań i przytłumiony śmiech. Poza tym było cicho, tylko serce łomotało mu w mroku pokoju, a oddech znowu był przyśpieszony; zerknął w bok, Cas spał, oddychając nieporównywalnie spokojniej. Westchnął, wyciągając ręce spod kołdry.
We śnie rozbolała go głowa. Sięgnął pod koszulkę po łańcuszek z łaską Castiela, szkło, w które kazał ją oprawić zawsze było chłodne, nawet jeśli jego ciało bywało spocone, rozgrzane. Obrócił się, tyłem do męża i przytulił się do niego, do tego wisiorka, przytykając go sobie do czoła – chłodziło i pewnie była to tylko jego wiara, ale zdawało mu się, że łagodzi też ten ból, tak jak wcześniej dotyk Casa na jego ramionach.
Wtulił się w kawałek jego łaski, mocno nieszczęśliwy. Jak długo będzie to jeszcze trwać?
– Dean? – usłyszał, ale nie poruszył się. Wyczuł, jak Cas podnosi się za nim i po chwili ciepłe ciało męża naparło mu na plecy. – Dean, boli cię głowa?
– Mhm – burknął.
– Hej – Cas pociągnął go, delikatnie, ku sobie, z powrotem kładąc go na plecach. Zobaczył, że ściska jego łaskę w palcach i zmarszczył brwi. – Co robisz?
– Nie wiem, mam wrażenie, że ból jest dzięki niej mniejszy.
– Pokaż. – Szklaną oprawę można było z jednej strony otworzyć, odkąd łaska została w niej umieszczona nie zaszła jak dotąd taka potrzeba; Castiel podważył zamknięcie kciukiem i niebieskawa łuna wydostała się ze środka.
– Zwariowałeś? – Dean położył rękę na jego ręce, zasłaniając naczynko. – Zostaw to-
– Ciii – Cas cmoknął go w usta. Pozwolił, by łaska osiadła na jego opuszkach, gęsty błękitny blask: sięgnął Deanowi do skroni i umieściwszy na nich palce z czułością począł mu w nie lśniącą anielską moc wmasowywać, okrężnymi ruchami. Dean westchnął z ulgą, ból puścił i cofnął się, uchodząc z niego. Nie ma lepszego uczucia. Wszystko w jego organizmie natychmiastowo wróciło do normy, serce i oddech, obieg krwi, wszystko.
– Dzięki, Cas – szepnął cicho, z przymkniętymi oczami. Uśmiechnął się lekko, jedno ramię owinęło się Casowi wokół szyi; przewrócili się, Dean nacisnął na niego, odnajdując jego usta. Łaska Casa może i była przyjemnie chłodna, łagodząca wszelkie dolegliwości, ale sam Cas, och, był ciepły. Jego dłonie wpełzły blondynowi pod koszulkę.
YOU ARE READING
PAMIĘTNIKI WINCHESTERÓW
FanfictionWiększość historii miłosnych ślubem się kończy - ta ślubem się zaczyna. Znane i lubiane przez Was przygody Deana i Casa będących (w końcu) małżeństwem w supernaturalnym świecie, po odświeżeniu i uporządkowaniu :)