XXI

435 29 1
                                    

Będę tego żałował.

Ale chuj z tym.

Wróciłem do pokoju po telefon, zapalniczkę i paczkę papierosów i poszedłem do Lizzie. No oczywiście, że jeszcze śpi.

- Elizabeth. Widzę to tak. Wstajesz, idziesz do pana Starka zapytać czy Cię zawiezie, wracasz tu, dajesz mi znać i robisz co chcesz. Mam gdzieś czy tam dotrzesz.

- Co się stało? Jesteś dość... Zdenerwowany. I się troszkę na mnie wyżywasz...

- Przepraszam. Po prostu zrób to.

- Okej, ale jak wrócisz to wszystko opowiesz.

- Ta, pewnie.

Lizzie potwierdziła fakt, że jedzie z panem Starkiem, a ja już moment później wyszedłem z budynku.

Po chwili zapaliłem papierosa.

Kiedy zrobiły się z Nich takie cholerne dupki?

Włączyłem nawigację, muzykę i starałem się uspokoić jednocześnie zaciągając się dymem z papierosa. Kiedy ten się skończył przebrałem się w strój Spidermana i resztę drogi przehuśtałem się na pajęczynach. Aż do mojej „ukochanej" szkoły.

Przebrałem się spowrotem za rogiem jakiegoś budynku, który stał trochę dalej od szkoły i powolnym krokiem zacząłem iść w jej stronę, odpalając kolejnego papierosa. I to był błąd.

Z naprzeciwka zauważyłem nadjeżdżający czarny samochód z charakterystyczną rejestracją zaczynającą się słowem „STARK", a za kierownicą pana Happiego.

Modliłem się w duchu, żeby tylko w środku nie było pana Starka, ale niestety się przeliczyłem. A fakt, że zanim ten mnie zauważył, nie zdążyłem zgasić papierosa, sprawił, że na moment zamarłem.

Teraz to dopiero mam przesrane.

Pan Stark wysiadł z samochodu, do którego swoją drogą zdążyła podejść już grupka uczniów, a już na pewno wszyscy zgromadzeni obserwowali co robi pan Stark. Po chwili wysiadła też Lizzie i od razu poszła do szkoły. Za to pan Stark, jednocześnie zakładając okulary przeciwsłoneczne, poszedł w moją stronę.

Zaciągnąłem się, wypuściłem dym z ust, wyrzuciłem papierosa na ziemię i przydeptałem podeszwą.

- Po pierwsze - zaczął - nie uważam Cię za mordercę, nawet jeśli nim jesteś. Jesteś jeszcze dzieckiem i cokolwiek złego zdążyłeś zrobić do tej pory, nie było zależne od Ciebie. Po drugie - palenie jest niezdrowe, więc jeśli jeszcze coś masz to to skonfiskuję i informuję Cię, że przeszukam Twój pokój pod Twoją nieobecność. Później mi powiesz, skąd masz to gówno. A o Lokim porozmawiamy w domu. Poczekam na Was dokładnie w tym miejscu, gdzie stoi aktualnie mój samochód i potem, tak jak obiecałem, pojedziemy na te lody, żeby nie zrobić zawodu Elizabeth. Następnie wrócimy do domu i porozmawiamy. Może być?

- Nie - odpowiedziałem i wyminąłem pana Starka, kierując się do wejścia. I wszedłem do środka.

Nie było mnie tu tydzień, a mam wrażenie, że minęła błoga wieczność. Po przejściu paru korytarzy doszedłem do klasy pana Harringtona i jak zwykle usiadłem na końcu, wyłącznie we własnym towarzystwie. Oczywiście nie obeszło się bez podłożonej nogi Flasha, o którą musiałem się celowo potknąć, ale w końcu usiadłem.

Po czterdziestu zmarnowanych minutach mojego życia dostałem swoje świadectwo i wszyscy wyszli z sali. Ja jako ostatni i od razu po przekroczeniu progu poczułem jak ktoś mnie ciągnie za ramię. Ktoś czyli Flash.

Zaciągnął mnie do łazienki i już po chwili otrzymałem cios w brzuch.

- Gdzie Ty się podziewałeś, Parker, co?

Pociągnął mnie do kabiny i moment później poczułem, że brakuje mi powietrza, a w moich płucach zbiera się coraz więcej wody. Zacząłem panicznie kaszleć, ale Flash ponowił czynność jeszcze parę razy.

Po którymś razie złapał mnie za koszulkę i rzucił w stronę umywalek. Okładał mnie jeszcze trochę w każdym możliwym miejscu, aż w końcu wszyscy uśmiani wyszli z pomieszczenia.

Trochę mi zajęło zebranie się do pionu, a gdy w końcu mi się to udało, przeraziłem się widokiem w lustrze. Albo może nie o tyle widokiem, co świadomością, że pan Stark miał na Nas czekać. Nawet jak ogarnę twarz to koszula do wyjebania, bo tego znając życie nie dopiorę. Odkręciłem kran i zacząłem przemywać twarz zimną wodą, przy okazji wypluwając nagromadzoną w ustach krew.

Gdy usłyszałem dzwoniący telefon i dopiero w tym momencie zdałem sobie sprawę ze swojej głupoty. Co by było gdyby Flash postanowił sobie pogrzebać w moim plecaku? Przecież jego zawartość składa się głównie ze stroju Spidermana.

Powoli doszedłem do plecaka, dłonią dotykając cały czas ściany i wyciągnąłem telefon z jego kieszonki.

Stark.

No kto by się spodziewał?

Zignorowałem dzwoniący telefon i przysiadłem na podłodze, opierając się o ścianę i zawieszając głowę w powietrzu.

Z daleka usłyszałem dwonek, który oznaczał, że właśnie skończyły się zakończenia pierwszoklasistów. Czyli powinienem wyjść godzinę temu. Zajebiście.

Pan Stark nie odpuszczał i wciąż dzwonił, a ja w tym momencie jedyne czego chciałem to kurwa ze sobą skończyć. Wyciągnąłem żyletkę z kieszeni plecaka i zacząłem ją obracać w dłoni. Przecież On nie może się dowiedzieć. Stwierdzi, że nie potrafię się obronić przed pieprzonym Flashem, to jakim cudem miałbym obronić się przed Hydrą czy czymkolwiek innym. Wykonałem parę cięć na lewej ręce i przyniosły mi one ukojenie. Ale nie trwało ono zbyt długo. Kurwa...

Echem odbijało się trzaskanie drzwiami i moje imię wołane głosem pana Starka. Mogę odliczać do swojej śmierci. Telefon znowu zadzwonił, a po chwili drzwi do toalety się otworzyły. Patrzyłem przed siebie i wciąż obracałem zakrwawioną żyletkę w ręce.

- Kurwa Peter kto Ci to zrobił? I co? Daj mi to, proszę...

Lost | irondad | złσ∂zιєנкα мαяzєńWhere stories live. Discover now