VII

528 30 15
                                    

- No nie daj się namawiać - drążyła pani Wanda. - Obejrzymy coś, pogadamy. Chcemy Was poznać, skoro Stark Was zaadoptował.

Naprawdę miło spędziłem z Nimi czas. Ale potrzebowałem wyjść. A resztę dnia przesiedziałem z Avengers i Lizzie „rozmawiając" o dotychczasowym życiu. Udało mi się wyrwać dopiero wieczorem, kiedy „byłem zmęczony i chciałem się położyć", a w rzeczywistości przebrałem się w strój Spidermana, zarzuciłem na niego bluzę i poleciałem w stronę Queens. Wpadłem do alejki, w której kiedyś zawsze się przebierałem, gdy byłem na mieście i zrobiłem to co zwykle. Nałożyłem kaptur na głowę i ruszyłem przed siebie. Wiedziałem gdzie chcę iść. Po drodze zawitałem do kwiaciarni, żeby wydać swoją resztę kieszonkowego z sierocińca na czarną dalię i ruszyłem w stronę zamierzonego przeze mnie celu.

Cmentarz.

Wpadłem najpierw na grób rodzinny po to, aby usiąść na ziemi przed innym nagrobkiem i obracać kwiatkiem w ręce.

Dlaczego?

To pytanie zostało mi zadane przez trzy osoby. Rodziców Michelle i... Mnie.

Bo kurwa dlaczego miała umierać przeze mnie? Z mojej ręki... Znała ryzyko i dalej ze mną była, ale ja nie powinienem był na to pozwolić. Wiedziałem, że to się tak skończy. Ale odpierałem od siebie tą obawę i żyłem dalej. Jak mogę się nazywać bohaterem skoro nie mogę uratować ludzi, na których mi zależy? Pieprzony Zemo chciał się zemścić za to, że udało mi się wyrwać z tego gówna i kiedy ułożyłem sobie życie na nowo, znowu je spieprzyć. Najpierw odebrał mi wujka Bena, ciocię May, a potem... Michelle. I to wszystko przeze mnie. Na cholerę ja jeszcze próbuję tworzyć jakieś relacje. Zabije wszystkich na kim mi zależy, a potem będę musiał wrócić do Deathspidera. Będę musiał być znowu tajną bronią na posyłki, bez własnych myśli.

Nawet nie wiedziałem, kiedy znowu wyciągnąłem żyletkę i zrobiłem pierwsze nacięcie na skórze. Widziałem też to ledwo przez łzy w oczach. Z każdym kolejnym cięciem przychodziło ukojenie, chwilowe, ale pozwalające na wyrzucenie wspomnień na bok. Również na chwilę. Bo za każdym razem, gdy metal był dalej od mojej skóry, zdawałem sobie sprawę, że jestem bezsilny. I za każdym razem przykładałem go spowrotem coraz mocniej i głębiej.

Aż w końcu przestałem.

Przecież wiem, że nic nie zrobię.

Posiedziałem jeszcze chwilę, wyciągnąłem z kieszonki piersiówkę, którą kiedyś dostałem od znajomego. Wypiłem zawartość do końca i zacząłem się zbierać.

Przebrałem się spowrotem w codzienne ubrania. Zarzuciłem kaptur na głowę i chodziłem po mieście. Do Stark Tower doszedłem o drugiej, gdy już dawno zrobiło się ciemno. Wszedłem do budynku, a zaraz potem do windy. Nacisnąłem przycisk z odpowiednim piętrem i oparłem się głową o metalową ścianę. Przymknąłem oczy i pozwoliłem spłynąć ostatnim łzom, a zaraz potem je starłem, poprzedzając otwarcie drzwi. Starałem się cicho i niezauważalnie przedostać się do pokoju, co nie wyszło mi już na wstępie, bo ktoś zapalił światło.

Oczywiście Starkuś.

- Gdzie byłeś? I dlaczego nie odbierasz telefonu?

- Mam Twój numer? Albo inaczej... Skąd Ty masz mój...? Zhackowałeś mi telefon. Nieźle... To super.

Już miałem odchodzić, kiedy poczułem na swoim ramieniu Jego rękę i lekko się na to wzdrygnąłem.

- Piłeś.

- To pytanie czy stwierdzenie? Bo bardzo prawdopodobne, że jest prawdziwe. Prosta matematyka. Tylko na maturze trzeba jeszcze udowadniać.

- Wiesz, że masz piętnaście lat?

- A wiesz, że mam to w dupie?

- Uważaj na język.

- Całkiem niedawno Ci to nie przeszkadzało.

- Bo całkiem niedawno nie byłeś pijany - jakby to była moja wina, że wystarczy parę kropel alkoholu i jestem pod wpływem. I jakby to była moja wina, że wypiłem z tego z dwa litry. Na szczęście równie szybko przechodzi mi bycie pijanym. Na nieszczęście równie szybko mam kaca. - Idź spać. Pogadamy później.

- Zobaczymy.

- Dojdziesz sam czy mam Ci pomóc?

- Nie musisz mi w niczym pomagać. Jakoś sobie kurwa radziłem do tej pory. Zresztą Hydra zadba o to, żebym przypadkiem nie był szczęśliwy.

Doszedłem do pokoju i rzuciłem się na łóżko. Od razu zasnąłem. Budziłem się kilka razy, żeby zwrócić zawartość procentową mojego żołądka. Rano wstałem i pożałowałem chwili swojej słabości. Pomijając niezwykle upierdliwe złe samopoczucie, zwane potocznie kacem, przypomniałem sobie, że miałem wczoraj niemiłą krótką rozmowę z panem Starkiem. I dzisiaj będzie równie niemiła, ale na trzeźwo.

Niestety Friday chyba nie chciałaby mieć ze mną przymierza, bo po chwili od tego jak spowrotem rzuciłem się na łóżko, do pokoju wpadł pan Stark.

- Kac?

- Ta.

Podszedł do szafki nocnej i postawił na Niej szklankę wody i pudełko tabletek.

- Po pierwsze popij to, szybciej Ci przejdzie.

- Nie mogę.

- Co? Niby dlaczego? Weź prysznic i zaraz pogadamy.

Wyszedłem spod zimnego prysznica, założyłem spodnie i przetarłem dłonią zaparowane lustro. Wory pod oczami i jakaś rana, która się pojawiła nie wiadomo skąd. Ogólnie rzecz biorąc wyglądam na trochę zmarnowanego, ale nie jest źle. Wyszedłem z łazienki z nadzieją, że Stark sobie poszedł, żebym mógł syzbko zakryć rany na nadgarskach, ale oczywiście się myliłem.

Siedział na łóżku i przyglądał mi się.

- Nie wyglądasz na takiego, co dużo ćwiczy - stwierdził po chwili patrzenia na mnie. Ja pierdolę...

- A Ty nie wyglądasz na naukowca.

- Właściwie to Nim nie jestem.

- Chuj z tym.

Stark wstał, podszedł do biurka i wziął z niego mój telefon, żeby zapewne zobaczyć czy jest włączony. Albo po prostu nie mógł na mnie patrzeć. Nie zdziwiłbym się.

- Weź się wyrażaj. Chociaż przez moment. Co Ci wczoraj odbiło - tym razem odwrócił się w moją stronę i przejrzał dokładnie po moim całym ciele? - I skąd masz te wszystkie blizny?

Odwróciłem się tyłem do Niego w celu wzięcia jakiejś bluzy, ale nie przemyślałem jak wielkim błędem to było. Dowiedziałem się, o tym dopiero, gdy usłyszałem słowa pana Starka:

- Kurwa dzieciaku, co Oni Ci zrobili...

Lost | irondad | złσ∂zιєנкα мαяzєńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz