XV

430 25 9
                                    

- Nic mi nie jest - powiedziałem po raz setny do pana Starka, który uparł się na to, żeby pan Banner mnie przebadał.

Chwilę potrwało zanim doktor pozwolił mi wstać na własne nogi, ale w końcu się to stało. W tym samym momencie do domu wróciła Lizzie, która oczywiście musiała bardzo przejąć się moim stanem i poleciła podać mi Clonazepam, stwierdzając fakt, że tylko po tym mi nie odjebie (chyba, że przekroczą z dawką, wiadomo).

- No dobra, stać możesz, ale usiądź jeszcze na chwilę to pobiorę Ci krew, tak dla pewności.

- Po co?

- Przyszłościowo. Przebadam, czy rzeczywiście Clonazepam jest odpowiedni.

- Jest - powiedziałem odłączając kroplówkę z rzekomymi elektrolitami. - Nie trzeba nic pobierać. Uwierz mi na słowo.

- Przepraszam młody, ale nie mogę. I nie wyrywaj się - w Jego ręce znajdowała się strzykawka z jakąś substancją. - To jak ukłucie komara.

- Nie o to chodzi. Nie możecie mi tego podać. Nie wiadomo co się stanie. To nie Clonazepam.

- Spokojnie. To potrwa tylko chwilę - tym razem wyrwałem się gwałtownie i od razu przemieściłem na drugi koniec pomieszczenia, zdala od pana Bannera. - Słuchaj, rozumiem, że się możesz bać. Nawet dorośli boją się igieł. Ale to nic strasznego. Chwilę poboli, potem pobierzemy krew i zaraz będzie po wszystkim, okej?

- Przecież mówię, że nie o to chodzi. Słuchacie mnie w ogóle? Nie podchodź do mnie z tym czymś - podniosłem głos na pana Bannera! Po chwili dołączył do Niego też pan Stark, a ja natrafiłem na szafę z lekami, za którą znajdowała się już ściana. Kurwa. Oni nie rozumieją. - Jak mi to podasz to się źle skończy.

- To tylko środek na rozrzedzenie krwi, żebym mógł ją pobrać. Nic się nie stanie.

- Tego pan nie może być pewien. Nic mi nie jest. Świetnie się czuję. A teraz wyjdę.

- Peter, nigdzie nie wyjdziesz - oznajmił pan Stark. - To ma Ci pomóc.

- Ale ja nie chcę pomocy.

- Wiem, zauważyłem. Nie zrobimy Ci krzywdy, to dla Twojego dobra.

- Peter, podejdę powoli i podam Ci lek, dobrze - spytał lub bardziej oznajmił pan Banner?

- Już powiedziałem, że nie.

Parę sekund później poczułem, jak pan Stark łapie mnie za ramię, zapewne mając w planach mnie przytrzymać, aby mogli mi coś podać, ale skutecznie się wyrwałem i wypadłem z pomieszczenia, kierując się do swojego pokoju i od razu nakazując Friday zamknąć za mną drzwi.

Sądzę, że już mi siły wróciły.

Muszę wyjść. Bo inaczej skończy się tak jak wcześniej.

Wziąłem do ręki plecak i przebrałem się w strój Spidermana. Schyliłem się jeszcze po maskę, ale nie zdążyłem jej założyć, bo moim oczom ukazał się zszokowany pan Bucky.

- Friday, chyba miałaś nikogo nie wpuszczać, prawda?

- Jesteś Spidermanem?! Ja pier... - zatkałem Mu szybko usta swoją dłonią, a po chwili wziąłem ją spowrotem, jednocześnie zamykając drzwi.

- Nie... Nie mów nikomu, proszę. Bucky, błagam...

- Te moce... To prezent od Zemo, prawda?

- Tak. Radioaktywny pająk. Ja mogę Ci powiedzieć... Ale proszę, niech to wszystko zostanie między nami.

Spojrzał na mnie smutnym wzrokiem i po chwili powiedział:

- Okej. Ale opowiesz kiedy będziesz czuł, że jesteś gotowy, o tym mówić. Może być?

- Tak... To dobry pomysł.

- Chcesz iść na lody?

- Co?

- Weźmiemy Lizzie i pójdziemy na lody. Zaproponowałbym Ci trening, ale wieści w Stark Tower bardzo szybko się rozchodzą i chyba wolę nie doprowadzić do pogorszenia Twojego stanu.

- Przecież przy tym byłeś.

- Co?

- Byłeś w pokoju, kiedy miałem atak paniki.

- Nie było mnie tam - stwierdził bez wahania.

- Słyszałem Twój głos... Potem Cię widziałem. Byłeś razem z panem Starkiem.

- Peter... Ale mnie nawet nie było wtedy w Wieży.

- Ale to nie jest możliwe. To byłeś Ty.

- Niestety jest to niemożliwe, Peter - kurwa teraz patrzy na mnie jak na wariata.

- Friday? Masz nagranie z dzisiaj? I czy mogłabyś je puścić?

Jak się okazało, po obejrzeniu nagrania, jednak mi się nie przewidziało... Tam był pan Bucky. A przynajmniej było tam coś, co łudząco Go przypominało.

Lost | irondad | złσ∂zιєנкα мαяzєńWhere stories live. Discover now