XXXVIII

262 22 10
                                    

Parę dni później rzeczywiście udało mi się spotkać ponownie z Nedem. I ponownie w żadnym stopniu nie zawiodłem się tym spotkaniem. Szybko złapaliśmy kontakt bliski temu, który mieliśmy kiedyś i spędziliśmy razem cały dzień.

Wieczorem wróciłem do Stark Tower. Standardowo najpierw zostałem przymuszony do jedzenia, ale potem mogłem w spokoju pojść do pokoju. Wchodząc do pomieszczenia poprosiłem Karen, żeby poinformowała mnie, jeśli Nedowi miałoby się coś dziać. Kiedyś obydwoje zabezpieczyliśmy się nawzajem pierwotnym programem Karen, żeby w razie jakiegoś wypadku wiedzieć, że druga osoba potrzebuje pomocy. Wiedząc, że na sto procent to nadal działa, poczułem się spokojniejszy.

Tego wieczora jakoś nikt już do mnie nie wchodził. Mogłem w spokoju słuchać muzyki i ulepszyć jakoś Karen. Nie mogę dopuścić do tego, żeby Nedowi się coś stało.

Skończyłem, kiedy była już noc. Spojrzałem tylko na godzinę, pozbierałem wszystko tak, żeby nie było (większego) bałaganu i wyszedłem na chwilę do kuchni. I znowu spotkałem się z tą grobową ciszą. Tylko w którymś momencie usłyszałem pewien trzask i wzdrygnąłem się, gdy zobaczyłem Charlie. Poszła za mną do pokoju, więc wpuściłem Ją zostawiając uchylone drzwi i poszedłem się myć.

Niedługo później po raz kolejny usłyszałem trzask, z tym że ten był głośniejszy. Spojrzałem na Charlie, która leżała i spoglądała na mnie i doszedłem do wniosku, że tym razem to na pewno nie była ona. Wyszedłem na piętro sprawdzić co się dzieje i ku swojemu zdziwieniu nic nie zastałem. Kiedy miałem już wracać z salonu poczułem tylko jak ktoś przypiera mnie mocno do ściany, ale w pierwszym momencie, przez to, że uderzyłem się w głowę, nie zarejestrowałem zbytnio, co się dzieje. Dopiero kiedy odzyskałem w miarę przytomność umysłu uniknąłem ciosu, który skierowała do mnie osoba, kryjąca się pod mundurem Hydry. Odepchnąłem Ją od siebie i niestety (albo stety) ogarnąłem, że to była moja MJ.

Uśmiechnąłem się nieznacznie, a chwilę później doszło do Niej paru agentów. Obrywając przy tym wiele razy, niektórych udało mi się w jakiś sposób pokonać. Problemem było to, że wyszedłem bez słuchawek, a jak na razie nie zauważyłem nigdzie Zemo. Plus nie byłem w stanie świadomie zranić w jakikolwiek sposób MJ, która swoją drogą była całkiem niezła. Starałem się nie robić nikomu większej krzywdy, ale nie wychodziło mi to na dobre. Agentów jedynie przybywało, a ja powoli opadłem z sił. Dlatego jednemu z nich zabrałem pistolet, drugiemu nóż i korzystałem z tego, czego kiedyś Oni mnie nauczyli. Przy którymś razie, w którym poleciałem na meble, zakręciło mi się mocniej w głowie, a osoba nade mną jeszcze mi doprawiła kolejnym ciosem. Ale pozbierałem się i powaliłem ją na podłogę. Wytarłem krew, która leciała mi z nosa i kilku ran i nadal walczyłem.

- No i co Peter - usłyszałem za sobą głos Zemo i odwróciłem się w Jego stronę? - Nie wygrasz z nami. A skoro nie potrafisz być po naszej stronie, po prostu zginiesz. A razem z Tobą wszyscy, na którym Ci zależy, rozpoczynając od twojej nieudolnej siostrzyczki i ojczulka.

I wtedy coś we mnie pękło. Przestałem myśleć. Zwyczajnie rzuciłem się na Zemo, z dużą siłą odpychając, dźgając nożem lub strzelając do każdego, kto stanął mi na drodze. Gdy dotarłem do Zemo, złapałem go za mundur i rzuciłem Nim na balkon, rozbijając przy tym, dzielącą go z pokojem, szybę. Byłem wściekły. Nikt więcej nie mógł przeze mnie zginąć. Stanąłem na balkonie i uniosłem Zemo nad gruntem. Co ja do cholery robię? Staję się tym, kim On chciał żebym się stał. Mordercą bez skrupułów. Chociaż w zasadzie już dawno do tego doprowadził.

Trzymałem Go nadal nad ziemią i obejrzałem się za siebie. Zobaczyłem ciała osób, które niczemu nie były winne. A później zobaczyłem swoje odbicie. Cały we krwi osób, które tylko wykonywały rozkazy, bo nie miały innej opcji. Które zostały skrzywdzone przez Hydrę. Nie zabiłem wszystkich, niektórych udało mi się tylko obezwładnić, ale czułem jak to już zaczyna się za mną ciągnąć. Później spojrzałem na MJ, która stała razem z jakąś małą grupką osób i patrzyła się na to, co robię. Zwróciłem z powrotem wzrok do Zemo i poczułem, jak moje oczy zaczynają napełniać się łzami.

- I co? Jesteś z siebie dumny? Pamiętaj, że zawsze będziesz tylko bronią Hydry. Nikim więcej. Tylko bezwzględnym zabójcą.

- Ja mogę być. Byle nikt więcej nim nie był z Twojej winy.

- Peter - usłyszałem za sobą głos, który pragnąłem usłyszeć od dawna, - zostaw Go, nie jest tego wart.

- Urządziłem rzeź niewinnych z Jego powodu - odpowiedziałem i spojrzałem w Jej stronę. - Jest wart wszystkiego co najgorsze.

- Pete, nie rób tego.

Wbiłem Zemo nóż pod klatką piersiową i zwyczajnie puściłem, żeby zleciał w dół. Czułem na sobie krew każdej osoby, której cokolwiek dzisiaj zrobiłem.

- Peter? Co tu się stało - głos pana Starka zaczął dudnić mi w uszach? Nie chciałem się oglądać za siebie. Wiedziałem, że byli tam wszyscy, włącznie z Shuri oraz MJ. Zamiast tego wstałem, powiedziałem tylko: „Przepraszam, to dla Waszego dobra. Kocham Was, serio." i przyłożyłem lufę do skroni i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, oddałem strzał.

Lost | irondad | złσ∂zιєנкα мαяzєńWhere stories live. Discover now