XXXV

278 22 4
                                    

Nie wierzyłem własnym oczom.

Nade mną kucała osoba, która już dawno powinna być martwa.

- Zemo kazał mi Cię pilnować w razie takiego wypadku. To jeszcze nie Twój czas, słońce.

To była Michelle Jones we własnej osobie. Po tym zdarzeniu skoczyła z dachu, a ja zerwałem się do krawędzi i zobaczyłem tylko, że gdzieś pobiegła. Posiedziałem jeszcze trochę wypatrując czy może wróci, ale po jakimś czasie zrezygnowałem i postanowiłem wrócić do Wieży.

Wszedłem jak zwykle przez okno, rzuciłem papierosy na łóżko i usiadłem na jego krawędzi. Zostałem bez broni, bo wzięła ją MJ. A może mi się przewidziało? I przesłyszało? Nie no, wszędzie bym Ją poznał.

- Friday, gdzie jest pan Banner?

- U siebie. Czy mam poinformować wszystkich o Twoim powrocie?

- Na razie nie.

Wyszedłem ze swojego pokoju i udałem się pod ten należący do pana Bannera. Zapukałem i po usłyszeniu cichego „proszę" otworzyłem powoli drzwi.

- Peter - powiedział po chwili, jednocześnie wstając. - Myśleliśmy, że coś Ci się stało. Tony znalazł kartkę... To wyglądało jakbyś próbował się zabić.

- Bo próbowałem. Ale to teraz nieważne. Potrzebuję sprawdzić czy mam narkotyki we krwi, a ciężko mi będzie samemu sobie pobrać krew. Pomoże mi pan?

- Jasne, a mogę spytać po co?

- Muszę wykluczyć, że coś mi się przewidziało.

- No dobra. No to pobiorę Ci krew, okej? Tylko nie rób przy tym afery, tak jak ostatnio.

- Wtedy chodziło o to, żebyście nie dowiedzieli się, że mam zmutowane geny.

- To rzeczywiście wszystko wyjaśnia - zaśmiał się cicho.

Pan Banner pobrał mi krew i chwilę musiałem poczekać na wynik. We krwi nic nie było. Czyli MJ tam była. Uśmiechnąłem się szeroko i przeczesałem włosy dłońmi.

- Cieszysz się, że się nie naćpałeś?

- Nie. Cieszę się, bo widziałem osobę, która rzekomo była martwa, ja odpuściłem z szukaniem Jej, a teraz mnie uratowała przed zabiciem się. Nie wiem, czy to mnie pociesza, bo pewnie mnie uratowała, bo Zemo tego chciał, ale przynajmniej kurwa żyje. Muszę do kogoś zadzwonić. Ma pan telefon?

- Tak.

- Mogę?

Pan Banner podał mi telefon, a ja wybrałem numer Shuri.

- Słucham.

- Hej, Shuri...

- Teraz dzwonisz? Czemu do cholery nie odbierasz ani nie odpisujesz?

- Nie mam telefonu, jest w Hydrze. Nieważne. Słuchaj, mam sprawę. Możesz wpaść do Stark Tower jakoś tak teraz?

- No niby mogę, ale to może zająć chwilę. A coś się stało?

- Powiem, jak przyjdziesz. Cześć - odpowiedziałem i zwróciłem się do pana Bannera, jednocześnie wstając. - Dziękuję.

- Super, no to idziemy do Tonego - stwierdził pan Banner.

- Teraz? On mi głowę urwie.

- Tak, teraz. On się o Ciebie martwi, zrozum to. Przez ten cały czas wszystkich terroryzował, żebyśmy pomogli Mu Cię znaleźć.

- Ale czy to na pewno konieczne?

- Tak.

Jak można się domyślać moja mina w pełni odzwierciedlała moje chęci co do pójścia do pana Starka. Nie chciałem tam iść, to jasne, ale nie potrafiłem określić jednoznacznego powodu mojego niechcenia. Wiedziałem, że mówienie o MJ jest bezcelowe bez wyników testów, a kiedy je miałem to wcale nie poczułem, że zwiększyły mi się szanse przemówienia do Niego.

Jeszcze na korytarzu rzuciłem okiem na zmęczony życiem wizerunek mojej osoby i wszedłem do pomieszczenia, przepuszczony przez pana Bannera.

- To ja w takim razie już pójdę.

- Peter, gdzie Ty byłeś tyle czasu? Mogłeś dać znać, że chociaż wszystko w porządku, martwiłem się. Cały czas Cię szukaliśmy - pan Stark szybko zaczął do mnie podchodzić, zapewne planując mnie uścisnąć, ale gdy zauważył, że się cofam, zrezygnował z tego pomysłu. Wskazał na krzesło, a sam usiadł po przeciwległej stronie biurka. - Więc? Powiesz, co się działo?

Zacząłem rozmyślać nad tym, co się stało. Próbowałem się zabić, o czym chyba nie warto wspomninać, ale nie udało mi się, bo uratowała mnie moja dziewczyna, która powinna być martwa.

- Peter, chciałem, żebyś sam mi powiedział, ale skoro nie - to nie. Widziałem kartkę. Nie mogliśmy Cię znaleźć. Możesz mi tylko powiedzieć, dlaczego próbowałeś to zrobić?

- Bo mam dość. Prosta sprawa. Ostatecznie i tak nic z tego nie wyszło, bo uniemożliwiła mi to Mi...

- Kto? Ktoś tam był tak - pokręciłem głową, ale pod wpływem wzroku pana Starka udało mi się wypowiedzieć jakiekolwiek sensowne słowo?

- Michelle.

- Twoja dziewczyna? Ona żyje?

- Najwidoczniej. Nie zachowywała się tak jak Ona. W sensie... Nie wiem. To było po prostu dziwne. I wspominała o Zemo...

- O Zemo?

- Nieważne, jest okej - rzuciłem.

- Może nie znam Cię zbyt długo i zbyt dobrze, ale wiem, że nie jest okej. Poza tym, to lekko absurdalne. Może Ci ktoś coś podał?

- Raczej bym, o tym wiedział.

- A może jednak nie? Wspominałeś, że nie zawsze ten Twój zmysł działa tak jak powinien. A jakbyś był rozkojarzony to mógłbyś to wypić nawet w kawie.

- O ile ktoś nie postanowił się skutecznie włamać do Avengers Tower, to nie jest to realne.

- A nie jesz nic na mieście - nad odpowiedzią na to pytanie w sumie nie musiałem się zbyt długo zastanawiać? Problem tkwił tylko w tym, że zdałem sobie jeszcze większą sprawę, jakim jest to przegięciem przy przyśpieszonym metabolizmie.

- Yy... Nie? Zdarza się bardzo rzadko.

- Jak? Wcześniej całymi dniami Cię nie było. Nic nie jadłeś?

- No, nie. Właśnie to powiedziałem. Dlatego nie jest prawdopodobne to, że ktoś mi coś podał.

- Ja nadal uważam inaczej.

- Peter, przyszła do Ciebie panna Shuri.

- Już?

- Jaka Shuri?

- Zapomniałem panu powiedzieć. To jest taka moja stara znajoma. Potrzebuję... Żeby mi w czymś pomogła.

- No dobra. Chętnie Ją poznam. Ale jeśli to zajmie dosłownie chwilę, bo będę musiał niestety iść coś z kimś omówić. A Ty zacznij, proszę, normalnie jeść.

Lost | irondad | złσ∂zιєנкα мαяzєńWhere stories live. Discover now