V

563 30 4
                                    

Jeśli miałbym być szczery to nie za bardzo słuchałem tego, o czym mówiła do mnie pani Isabella. W momencie, w którym otworzyły się drzwi od pokoju trochę zamarłem i niekoniecznie docierały do mnie słowa, które jak zakładam miały na celu mnie pospieszyć. Ale nie spytałem o co chodziło, bo skończyłem pakowanie i wyszedłem za Nią.

W tym momencie złapał mnie też większy stres. Lizzie oczywiście jeszcze się zbierała, ale wcale mnie to nie pocieszało, bo pan Tony już czekał i rozmawiał z panią Olivią. Chociaż rozmową to ciężko było nazwać, ponieważ ewidentnie do Niej zarywał. Na moją niekorzyść praktycznie od razu mnie zauważył, więc musiałem zebrać się w sobie i tam podejść.

Poprawka.

Miałem to w planach.

A ja nie trzymam się planów.

Lepszą opcją wydało się podejście po Lizzie. Mogłem uniknąć kolejnej rozmowy, która i tak prędzej czy później mnie dopadnie. Zapukałem i niemal od razu wszedłem. Elizabeth usiłowała zamknąć torbę. Nieskutecznie oczywiście.

- Pomóc Ci?

- Nie, poradzę sobie - no właśnie widzę jak sobie radzi...

- Okej. Jesteś tego pewna?

- Tak - no i zaraz wybuchnie. Będzie ciekawie. - Potrafię zamknąć torbę.

- W to nie wątpię. Ale ewidentnie Ci teraz nie idzie.

- Nie masz nic lepszego do roboty niż stanie nade mną?

Zignorowałem to pytanie i podszedłem do Lizzie, żeby Jej pomóc. Nie obyło się bez Jej nerwów związanych z tym faktem, ale dość szybko udało się zamknąć torbę i wyjść z Jej dawnego pokoju.

Równie szybko pożegnaliśmy się ze wszystkimi i wsiedliśmy do auta pana Starka. Gdyby nie włączone dość głośno (szczególnie dla osoby o wyczulonym słuchu) utwory, które puścił pan Tony to w aucie panowałaby cisza. Nikt się nie odezwał przez całą drogę. Nie powiem, że mi to nie pasowało. Wręcz przeciwnie. Żadnych niepotrzebnych i niezręcznych pytań, ani tworzonych na siłę tematów do rozmowy. Tylko AC/DC i warkot silnika. A to wcale nie brzmiało źle. Ale wszystko co dobre szybko się kończy i dojechaliśmy do celu. Mimo, że wiele razy widziałem Avengers Tower na żywo jako Spiderman to tym razem bydynek ten zrobił na mnie jeszcze większe wrażenie. A przynajmniej na pewno wydawał się wyższy ze względu, że stałem na ziemii, a nie siedziałem na jakimś w miarę wysoko położonym dachu.

Chwilę później wzięliśmy torby i tak jak nakazał pan Stark czekaliśmy przy głównych drzwiach. Miałem wrażenie, że to jest jakiś idiotyczny sen, zaraz się obudzę w ośrodku i okaże się, że jest już poniedziałek a ja muszę zbierać się do szkoły. Ale tak nie było.

- To może najpierw zaprowadzę Was do pokojów, żebyście mogli odłożyć rzeczy, a potem Was oprowadzę po Wieży - Liz próbowała coś odpowiedzieć, ale na próżno, bo pan Stark i tak zrobił tak jak stwierdził.

Pokoje były typowe, czego w sumie się spodziewałem, wiedząc, że pan Stark średnio cokolwiek o nas wie, jeśli chodzi o zainteresowania, czy cokolwiek poza tym, co znalazło się w naszych aktach. Ale i tak doceniam, że był na to przygotowany i w miarę możliwości przygotował je jakoś. Poza tym mieszkanie samemu w pokoju po tylu latach w sierocińcu, gdzie naprawdę rzadko miało się jakaś przestrzeń (no może poza mieszkaniem z Joshem - Jego to więcej nie było, jak był) brzmiało jak marzenie. Które obecnie możliwe, że się spełniło. Ale i tak czułem się strasznie dziwnie.

Ale szczerze, to ogólnie czuję się dziwnie. Miałbym mieszkać teraz w Stark Tower. Ktoś w końcu stara się zapewnić nam w miarę normalne dzieciństwo, a my ledwo się do Niego odzywamy. Poprawka - ja się ledwo do Niego odzywam. Mam wrażenie, że Lizzie to przychodzi łatwiej. Podczas oprowadzania prowadziła z Nim normalną rozmowę o właściwie wszystkim, a ja się nie odezwałem słowem. Sam fakt, że nie musiałem tego robić, oczywiście mi pasuje, co nie zmienia faktu, że pan Stark strasznie mi się przyglądał, jakby chciał niewerbalnie zachęcić mnie do rozmowy. Albo rozłożyć na części, jak motocykl i zrozumieć jego budowę oraz działanie. A tego nie chcę.

W którymś momencie pan Stark powiedział, że na kolacji poznamy resztę Avengers. Lizzie bardzo to ucieszyło, ale mnie? W sumie niekoniecznie. Chętnie bym poszedł na patrol, na zmianę do schroniska, albo posiedziałbym na dachu i porozmawiał z moim, chyba, przyjacielem. Ale nie. Komuś zachciało się adoptować dzieci. Mam tylko nadzieję, że nie będzie większych problemów z tym, że mnie nie będzie zbytnio w tym domu. Budynku. W sumie jak by nie patrzeć są też tu biura.

W każdym wypadku kolację zaczęliśmy we czwórkę: Lizzie, ja, pan Stark i pan Happy (ochroniarz, szofer i typ od załatwiania różnych rzeczy dla pana Starka, którego imię na pewno nie odzwierciedlało rzeczywistości). Później dołączyła do nas reszta Avengers. Tak, tych Avengers. Pani Wanda i pan Scott przywitali nas bardzo entuzjastycznie, reszta z lekkimi podejrzeniami, co szło wywnioskować po Ich wyrazach twarzy. Chyba, że kompletnie nie wiedzieli, o tym, że pan Stark nas adoptował. Wziąłem też tą opcję pod uwagę. Ale próbowali podtrzymać jakoś rozmowę i trochę o nas podpytywali.

Pan Banner po zjedzeniu wyszedł najwcześniej. Po Nim jakoś wszyscy przenieśli się do swoich pokojów, więc ostatecznie zostaliśmy, tylko ja, Lizzie, pan Stark i pani Pepper. Na kanapie tylko siedzieli i oglądali coś pan Sam i pan Bucky. Pomogłem z Lizzie posprzątać po kolacji i mieliśmy się ogarniać już do spania. W końcu jak by nie patrzeć jutro poniedziałek i moja ulubiona szkoła. Mamy od przyszłego roku ją zmienić, co mnie bardzo cieszy, ale i tak nie uśmiecha mi się chodzić tam przez ten tydzień. Trzy dni, wystawianie ocen, dzień bezsensownego siedzenia w sali i zakończenie roku. Brzmi źle, w końcu to Midtown Highschool.

Przez dłuższą chwilę siedziałem w „swoim" pokoju i czytałem pierwszą lepszą książkę, która leżała na półce jeszcze zanim przyjechałem do Stark Tower. Po turecku, opierając się plecami o ścianę, przez nieokreślony czas najzwyczajniej w świecie gapiłem się w czarne litery umieszczone na białych kartkach, aż w pewnym momencie mnie olśniło.

- Pani Friday, jesteś tam - rzuciłem w przestrzeń, licząc, że usłyszę AI pana Starka, który wcześniej powiedział, że mogę ją wezwać w każdej chwili?

- Tak, panie Parker? W czym mogę pomóc - usłyszałem po chwili kobiecy głos dobiegający z nikąd? Zupełnie jak w naszej bazie Spider-Mana, której nazwę nazwę miał wymyślić Ned, ale nie zdążył przed tym wszystkim.

- Może pani do mnie mówić po imieniu. Dziwnie się czuję z per „pan". Wie pani gdzie znajdę pana Starka?

- Oczywiście, Peter, pan Stark jest w swoim warsztacie na piętrze minus pierwszym, jednak sugerowałabym skontaktować się z Nim w inny sposób, gdyż pan Stark bardzo nie lubi obecności osób trzecich w warsztacie. Poza tym uprzejmości w Naszych rozmowach nie są potrzebne, wszyscy mówią do mnie po prostu „Friday". Czy mam coś przekazać panu Starkowi?

- Nie trzeba, dziękuję... Friday.

- Nie ma za co.

Oczywiście, że mógłbym poprosić Friday, żeby przekazała panu Starkowi wiadomość, czy poprosiła, żeby do mnie przyszedł, ale zobaczenie Jego warsztatu, za cenę wszystkiego, w każdym wypadku brzmi niesamowicie.

Postanowiłem oczywiście zjechać na piętro minus pierwsze.

Lost | irondad | złσ∂zιєנкα мαяzєńWhere stories live. Discover now