XXVII

383 28 2
                                    

Przebrałem się w strój i już po chwili szedłem korytarzem w stronę sali, na której ostatnim razem trenowaliśmy z Buckym.

Na ringu stał już odwrócony tyłem do mnie pan Clint. Co mnie odrobinę podniosło na duchu.

- Tylko pan jest - spytałem, a ten się odwrócił w moją stronę?

- Już nie. I mów mi Clint. Szybko się zebrałeś.

- Nie było zbytnio sensu tego przedłużać...

- Szkoda, że tylko my tak myślimy - pan Clint oparł się plecami o ścianę ringu, właściwie tylko co jakiś czas ledwo zerkając w moją stronę. - Zastanawiałem się, jak Spiderman został Spidermanem.

- W sensie? Właściwie to sam tego nie wiem. Wiem, że pewnego dnia obudziłem się w Hydrze z mocami, których nigdy dostać nie chciałem, spotkałem człowieka, którego zdecydowanie nigdy spotkać nie chciałem i zostałem wyszkolony na „Tajną Broń Hydry". Tego też nie chciałem. Znaczy pamiętam jak mi podawali serum, ale tylko jakieś przebłyski. To cała tajemnica powstania Spidermana - nie wiedziałem dlaczego to powiedziałem. W jednej chwili poczułem, że naprawdę mogę Im wszystkim zaufać. Pojawiła się nadzieja, że może Oni mi pomogą. Albo po prostu chciałem to w skrócie wyrzucić z siebie.

- Ile miałeś lat?

- Sześć - wziąłem głęboki oddech i starając się brzmieć w miarę spokojnie, postanowiłem, że tyle jestem w stanie powiedzieć. - Trafiłem tam niedługo po śmierci rodziców i spędziłem tam siedem lat. A Spidermanem zostałem po tym jak zastrzelili mojego wujka.

- Mogłem nie pytać. Ale z natury najpierw robię, potem myślę.

- Nie jest pan czasem tajnym agentem?

- Jestem. Ale co innego w pracy, a co innego na co dzień. Mam jeszcze jedną sprawę... Elizabeth ma moce, prawda? Też była w Hydrze?

- Nie będę nic mówić w Jej imieniu - ale skąd On to kurwa wie? - Może pan Jej spytać.

- Mogę, ale Ona się nie przyzna, nawet jeśli je ma i była w Hydrze. Jestem pewny, że ma supermoce na dziewięćdziesiąt dziewięć procent. Może trochę mniej... Ale coś koło tego. Ewentualnie siedemdziesiąt procent - pokręciłem głową z lekkim uśmiechem. - Kurde, ile można się przebierać w dresy?

Spróbowałem się skupić na znalezieniu głosu Buckego lub pani Natashy.

- Już jadą windą.

- Skąd wiesz? Pewnie poszli coś zjeść, a nas wystawili.

- Słyszę Ich - odpowiedziałem kręcąc głową z uśmiechem na słów pana Clinta. - Zobaczy Ich pan za kilkanaście sekund.

I rzeczywiście po kilkunastu sekundach drzwi windy otworzyły się, a z nich wyszli pani Natasha i Bucky.

- Dobra, następnym razem Ci już chyba zaufam.

- Zaufasz Mu z czym - spytała pani Natasha?

- Mniejsza. Gdzie wy tyle byliście?

- Daliśmy Wam czas na rozmowę i jeszcze marudzicie. Dobra, trzeba rozstrzygnąć w końcu - przerwał pan Clint... A ja wciąż tylko stałem nie odzywając się. - Właściwie to o co walczymy?

- O nic. Po prostu walczymy.

- Czyli po prostu taki jakby trening dwa na dwa - spytałem?

- Dokładnie. Ja z Clintem, Ty z Buckym. To co? Chyba wypadałoby zacząć.

- Oczywiście dla Ciebie Peter taryfa ulgowa - powiedział pan Clint, a ja uniosłem brwi.

- Nawet nie próbujcie mi wyjeżdżać z jakąś taryfą ulgową.

- Dobra. Jak chcesz - mam nadzieję.

•••

- To było oszustwo - stwierdził pan Clint w momencie, w którym na salę wszedł pan Rogers. - Następnym razem wygramy.

- Pogódź się z przegraną, Clint. Po prostu ja i Peter jesteśmy lepsi, to było do przewidzenia.

- Zwykłe szczęście początkującego - rzuciła pani Natasha. - Co nie zmienia faktu, że nieźle Cię wyszkoliła ta Hydra.

- Niech pani pozwoli, że nie podziękuję.

- Nie ma problemu, ale możesz mi mówić po Natasha, ciociu, jak chcesz byle nie pani - odpowiedziała z uśmiechem.

- Steve, zrobiłeś może coś do jedzenia - spytał się pan Clint?

- W kuchni macie makaron z sosem serowym. Na talerzach. Więc nie ma wymówek - wydawało się, że skończył wypowiedź, ale jeszcze zdecydował się na dodanie czegoś. - I nie, Natasha, nie możecie zjeść jak się ogarniecie. Idziecie teraz. Cała czwórka. Ty też Peter.

- Przecież nic nie mówię.

- Ale też nic nie jesz. Ani razu nie widziałem, żebyś coś jadł. Jak jesteś głodny, możesz wziąć coś z lodówki, nie jest zamknięta na kłódkę. A teraz chodźcie i już nie marudźcie, okej? Zjemy sobie obiad jak jedna, wielka, niesamowicie specyficzna rodzina, jasne?

Oczywiście. Marzę, o tym. O jedzeniu w stroju też, ale Oni doskonale wiedzą, że jak dadzą mi się teraz pójść przebrać, to nie zobaczą mnie na tym obiedzie. A to byłaby najlepsza opcja.

Lost | irondad | złσ∂zιєנкα мαяzєńWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu