Nie patrząc dłużej na kobietę, odwróciłam głowę, kierując wzrok przed siebie. Szybko przebiegając spojrzeniem po wszystkich obecnych, oszacowałam, jak dużo osób straci za moment życie. Hakita również patrzyła z przerażeniem. Przez moment czułam jej wzrok na swoim obliczu. Ostatecznie jednak skłoniła głowę, spuszczając ją nisko i pogrążając się w uzasadnionym smutku. Łatwo domyśliłam się, że osobiście zna swoje rodaczki, a ich śmierć przysporzy Hakicie wiele cierpienia, ale wyrok zdążył już zapaść. Wątpiłam, żeby cokolwiek miało się odmienić, jak stało się to w przypadku Hakity, której Iskra wyraźnie wręczyła drugą szansę na życie i możliwość właściwego pełnienia posługi kapłańskiej.

- Powiedziałam, nie zbliżaj się! – krzyknęła ostrzegawczo przewodnicząca ekipy strzeżącej posesję królowej, kiedy zrobiłam krok w ich kierunku. Miotacze powietrza trzymały wycelowane bezpośrednio we mnie, lecz wątpiłam, żeby dokładały starań, aby nie zranić przypadkiem swej krajanki. – Cofnij się! – Postawiłam kolejny krok w przód. – Cel! – wydała pierwszą komendę, kiedy kolejny raz moja stopa oderwała się od podłoża, spoczywając odrobinę dalej. – Strzelać!

Jak jeden mąż na wydaną komendę wszystkie oddały strzał. Każdy z aeroterów wystrzelił solidną dawkę powietrza, wprawiając je w potężne wibracje. Tym razem nawet nie unosiłam dłoni, wytwarzając barierę osłaniającą nas samą myślą. Wyraźnie widziałam przepływ powietrza, a także malującą się coraz wyraźniej z każdą kolejną sekundą na twarzach atakujących kapłanek konsternację. Nikt nie miał prawa przetrwać ataku, co dopiero mówiąc o bezproblemowym staniu o własnych siłach. Nikt oprócz mnie.

Niemal naocznie widziałam kotłujące się w ich głowach myśli. Wnioski, jakie im one nasuwały. Statuty i określenia, których nie rozumieli, chociaż bazowali na nich przez całe życie. Iskra, prawie słyszałam, jak nazwa ta dudni w ich wnętrzu. Logicznym zdawało się przypisywanie mi imienia bóstwa, które w ich opinii potrafiło znieść bez cienia zadrapania zmasowany atak żywiołem o monumentalnej sile.

Część przestała strzelać, blokując uzbrojenie i unosząc je do pozycji wyjściowej. Część wciąż marnowała amunicję, jeśli mowa o marnotrawstwie w ogóle odzwierciedlała zużywanie zasobów powietrza w tym konkretnym kontekście. Bądź co bądź cierpliwie czekałam, aż zorientują się, jak nieistotnym dysponują orężem. Ostatecznie wiry powietrzne celowane prosto we mnie ustały, podczas gdy agresorki nie potrafiły znaleźć jednego, spójnego wytłumaczenia porażki. Chwilę później wszystkie stały z uniesioną całkowicie bądź częściowo bronią, mierząc mnie spojrzeniem z niedowierzaniem.

Nadeszła pora na wykonanie ruchu niosącego odwet. Skupiłam wzrok na kobiecie o ciemniejszych blond włosach, która z rosnącym przestrachem wpatrywała się we mnie. Nic nie powiedziała, jakby zabrakło jej słów, których mogłaby użyć. Siłą woli oddałam wszystko to, co przyjęłam, kondensując powietrzny atak. Przeciwnicy mieli zdecydowanie mniej szczęścia oraz talentu, lądując z impetem na ziemi, niejednokrotnie uderzając przy tym w ścianę. Część straciła przytomność w skutek silnego uderzenia, część w wyniku silnych obrażeń właśnie oddawała ostatni dech Iskrze, przechodząc na jej łono. Ile z istot leżących przede mną przyjęła, wiedziała wyłącznie ona sama.

- Chodź, Hakito – poleciłam, ruszając z miejsca.

Cel miałam jeden i nie zamierzałam się cofać. Nie tu i nie teraz, kiedy znajdowałam się tak blisko jego osiągnięcia. Wiedziałam o tym. Czułam podskórnie, że zastałam w murach budynku zarówno Saradrialę, jak również Urtaro. Hakita nie protestowała ani nie czyniła wyrzutów, idąc moim śladem z wiarą, jakiej gotowa byłam jej nawet pozazdrościć.

Zanim przekroczyłam główne wejście, zasłyszałam jęk tkwiących między jawą a brakiem przytomności kapłanek. Męczyły się, podczas gdy nie zamierzałam udzielać im pomocy. Nie miałam czasu, żeby dodatkowo marnować go na opatrzenie osób bez znaczenia. Tym bardziej, że obiecałam Sabianowi zamordować wszystkich jego wspólników oraz popleczników. Iskra najwyraźniej przychylała się do złożonych przeze mnie deklaracji, gdyż mijając rannych kapłanów, jednym ruchem dłoni sprowadziłam na nich śmierć, zamieniając cząsteczki wody krążące wokół ich ciał w kryształki lodu. Powietrze pełne było jej cząsteczek, nawet jeśli inni nie zdawali sobie z tego faktu sprawy.

Sięgając Gwiazd. Megan. TOM I [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now