Kosmita miał długie kończyny nożne zakończone wielkimi łapami, jakie na myśl przywodziły potężnego niedźwiedzia. Ręce natomiast posiadał znacznie krótsze, przypominające macki kałamarnicy. Ciało Sktra pokrywała w większej części szaro-srebrzysta sierść, również na głowie, pozbawiając mężczyznę włosów. Oba uszy przebijały niestandardowe kolczyki w kształcie rombu i podobno oznaczały przynależność do konkretnego klanu zamieszkającego Nimerbu. Otoczenie obserwował czwórką oczu umiejscowionych po lewej i prawej stronie twarzy po dwoje. Zewnętrzne prezentowały się na znacznie okazalsze, podczas gdy wewnętrzne i mniejsze zarazem pozbawione były powiek. Mocno wysunięta część pod nosem sięgająca aż do szczęki i brody przywodziła na myśl zwierzęcy pysk, jednak po dokładniejszej obserwacji doszłam do wniosku, że czaszka Nimerbyjczyka posiadała odmienną budowę niż ludzkość na Ziemi.

- Teoretycznie zawsze można wyjść na zewnątrz – zasugerowała odrobinę cynicznie rozmówczyni. Dostrzegając mnie, dodała z mniejszym entuzjazmem: - Ale to rozrywka dla esktremalsów.

- Nie martw się, nie sprawię ci przyjemności i nie sprawdzę.

- Serwują dziś coś smacznego? – zapytałam.

Siedząca do mnie tyłem Claudia momentalnie odwróciła się, zerkając przez ramię. Zajęłam miejsce obok niej, dostrzegając cień grymasu na twarzy Vurtii. Dziewczyny nadal nie potrafiły się dogadać, chociaż momentami odnosiłam wrażenie, jakbym to ja stanowiła powód ich sprzeczek i docinek.

- Tylko jeśli polubiłaś konserwę i owsiankę – rzuciła z wyraźnie wyczuwalnym niezadowoleniem Claudia, natychmiast otrzymując ripostę ze strony limonkowej towarzyszki.

- To nie jest owsianka tylko southirgtu.

- Nawet nazwane płatkami róż skąpanymi w promieniach tęczy to danie nadal zasługiwałoby na miano owsianki – odparowała Claudia. 

Vurtia otworzyła usta, ale zanim powiedziała cokolwiek, sama zabrałam głos. Wolałam, żeby ich sprzeczka nie rozkręciła się na dobre.

- Możemy to nazywać sousianką, jeśli wam odpowiada. Naprawdę nie ma nic innego?

- Oczywiście, że jest. – Vurtia przewróciła oczami. – Po prostu nic innego nawet nie przypomina ziemskiego jedzenia, podobno – zaakcentowała określenie pokarmu z wyraźnym wskazaniem spojrzeniem na Claudię. Ta z kolei zmrużyła oczy, zaczynając przez zęby wyartykułowywać swój punkt widzenia.

- Skoro nie mam pojęcia, co tam leży w tych pojemnikach, to z pewnością nie będę po to sięgać.

- Bo boisz się, że ci posmakuje? – rzuciła kosmiczna przyjaciółka z przekąsem.

- Raczej, że się struję i przez najbliższy tydzień nie wyjdę z kibla.

- Byłby spokój – mruknęła cicho, aczkolwiek słyszalnie Vurtia.

- Tia – rzuciłam wymownie w kierunku siedzącej na wprost kobiety. Następnie zwracając się z powrotem w kierunku kuzynki, spokojnie usiłowałam przekonać ją, że kosztowanie nieznanych dań wcale nie jest równoznaczne z kosmiczną katastrofą zdrowotną. – Ty też nie przesadzaj. Jakoś ja jem wszystko i jeszcze żyję.

- Wierz mi, nieraz się nad tym zastanawiam. 

Vurtia przewróciła oczami na burknięcie Claudii.

- Pamiętasz, jak wybrałam się z tobą i twoimi rodzicami na wakacje do Grecji? – Skinęła głową, a po minie wywnioskowałam, że podejrzewa, dokąd zmierzają moje myśli. – Zamówili ośmiornicę.

- Paskudna była.

- Surowa – przyznałam. – Ale jak w innej knajpie jedliśmy pieczone macki, jakoś nie protestowałaś.

Sięgając Gwiazd. Megan. TOM I [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now