Próbowałam kilkakrotnie dopytywać o Claudię. Nie widywałam kuzynki, gdyż jasno i ponoć nad wyraz dobitnie odmówiła wspólnego spożywania posiłków z gospodarzami. Vurtia cichcem przemyciła wiadomość, z jakim obrzydzeniem nazwała ich kakensarkami, zaznaczając, że w kontekście całej wypowiedzi to wulgarne określenie brzmiało najprzyjemniej. Zawstydziłam się mimowolnie, ponieważ sama w przeciągu ostatnich lat miotałam tą obelgą bez zastanowienia na prawo i lewo, ograniczając się jednak w bezpośrednich kontaktach z klientami. Lub Sylo, o którym w zasadzie słuch również zaginął.

Podczas jednego z posiłków, na których łaskawie jaśnie gospodarz zaszczycił nas swoją obecnością, Vurtia zapytała o pozwolenie na wyjście do Laterny. Trochę zabawowego szaleństwa w prywatnej loży VIP miało nas teoretycznie odprężyć, pozwalając jednocześnie na zmianę otoczenia. Wbrew pozorom odmowa Urtaro nawet mnie tak mocno nie zaskoczyła, co gwałtowne ucięcie tematu, kiedy półżartem, półserio wspomniałam o moim byłym przełożonym.

Sylo bez cienia wątpliwości nie należał do ulubieńców Zaziemca, zaś dopiero później udało mi się z Vurtii wydobyć nieprawdopodobną wręcz informację, że ekskluzywny klub posiada nowego właściciela. Chyba był spokrewniony z poprzednikiem, jednak wolałam nie wnikać w powód zmiany, co również potwierdziło mi zachowanie nowej znajomej. Siostra wielkiego Torisa również unikała możliwie jak najmocniej rozmowy o władzach klubu.

Zapowiadał się dzień jak co dzień, kiedy leżałam znudzona na lewitującym łóżku. Po prawdzie, nawet nie odczuwałam potrzeby zwlec się z niego i zająć czymkolwiek, przewidując najbardziej prawdopodobne scenariusze dnia. Vurtia, Vurtia, Vurtia... ewentualnie Laylei i znów Vurtia. Westchnęłam, chociaż przypominało ono bardziej jęk rezygnacji. Czułam się kompletnie bezradna oraz pozbawiona władzy nad własnym życiem, a miało być pięknie niczym w bajce.

Słysząc doskonale już znany mi dźwięk otwierania głównego przejścia sypialni, nawet nie drgnęłam. Podejrzewałam, kto wszedł do środka, więc uznałam naoczne sprawdzanie za całkowicie zbędną czynność. Leżałam więc w dalszym ciągu z przesłoniętymi ręką oczami. Dopiero po krótkiej chwili dotarło do mnie, że ani oczekiwana Laylei, ani tym bardziej delikatna Vurtia nie stąpały w tak ciężki sposób.

Instynktownie spięłam się, snując przypuszczenia, że być może w końcu, po kilku niebotycznie długich dniach, spędzę odrobinę więcej czasu z Urtaro. No, chyba że wreszcie wyznaczyli zabójcę, który właśnie przybył mnie sprzątnąć. Umarłabym przynajmniej subtelnie w łóżku pośród rozrzuconą, bordową pościelą. Prawie jak na księżniczkę przetrzymywaną w zamku przystało.

- Zamierzasz wstać?

Nie, jednak to tylko Urtaro przebywał razem ze mną w pomieszczeniu, kradnąc mi przy tym powietrze. A już zaczynałam snuć piękne wyobrażenia o własnej śmierci, tymczasem musiałam wymierzyć sobie mentalny policzek. Przy okazji niemal ugryzłam się w język, powstrzymując w ostatnim momencie, ale cisnących się na usta złośliwości również nie posłałam w przestrzeń. Zamiast tego zaczerpnęłam głęboko powietrza, po czym odpowiedziałam, wiedząc, że wielki Toris po pierwsze czekać nie lubi, a po drugie nie pozwoli się spławić. Szkoda, że to nie działa w dwie strony, pomyślałam z irytacją.

- Może gdybym jeszcze miała po co.

- Vurtia korzysta z relaksu w solarnym basenie – stwierdził. – Mogłabyś do niej dołączyć. Przyślę zaraz Laylei, żeby...

- Dałam jej wolne – mruknęłam na tyle wyraźnie, żeby zrozumiał.

Oczywiście skłamałam, ponieważ kocia służąca nie pracowała dla mnie, obsługując moją osobę wyłącznie na polecenie faktycznego szefa. Ten natomiast miał być prawo tylko jeden. Niemniej jednak poprosiłam ją, żeby odpoczęła, sugerując, że sama też poleżę w łóżku. Jakby nie patrzeć, nie skłamałam, gdyż oto leżałam.

Sięgając Gwiazd. Megan. TOM I [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now