- Nie bój się, Meggy – zawtórowała coraz bardziej ucieszona dziewczyna. – Jesteś bezpieczna. Zresztą... - zerknęła wymownie na mężczyznę, przenosząc wzrok na mnie - ...nikt przy zdrowych zmysłach nie odważy się ciebie dotknąć bez pozwolenia.
- Vurtia – warknął upominawczo.
Starałam się pojąć łączącą tę dwójkę relację. Zachowywali się jak para dobrych przyjaciół, lecz nie kochanków. Z pewnością nie łączyły ich żadne romantyczne więzy. Zdawali się rozumieć w lot, absolutnie tolerując odmienność tego drugiego. Jak rodzeństwo, moją głowę nawiedziła zdumiewająca myśl. Ponownie przesunęłam spojrzeniem po dwójce siedzących ze mną kakensarków. Dotychczas nie wnikałam w relacje rodzinne obcych, a już pomysł, że Urtaro nie był jedynakiem i miał rodzinę jak każdy zwyczajny człowiek, zdawał mi się... Cóż, delikatnie rzecz ujmując, nieprawdopodobny. Ponadto zdawali się absolutnie różni nie tylko pod względem charakteru i osobowości, ale także wyglądu, przez co bardziej uwierzyłabym w ich pokrewieństwo za sprawą adopcji.
- Przecież mówię prawdę – obruszyła się, zupełnie niezrażona. – Już nawet pomijając ten twój tytuł, nie ma wątpliwości, że jesteś wyjątkowo zaborczy, więc...
- Skup się lepiej na jedzeniu – warknął ponownie.
Sięgnął po ciemnofioletową kluskę leżącą na osobnym, niewielkim talerzyku tuż obok większego, po czym odważnie zamoczył ją w papce. Temat uważał za zamknięty i lepiej było się z tym zarządzeniem pogodzić. Natomiast dobrze nasiąkniętą kluskę uniósł do ust i odgryzł spory kęs. Zerknęłam w kierunku Vurtii, obserwując przez moment również jej poczynania, od razu zauważając, że nawet posiłki zapewniano mu większe. Pałaszowała nieznane mi dotąd danie niczym mityczną ambrozję z coraz bardziej widocznym, z sekundy na sekundę, zadowoleniem. Otworzyła oczy, patrząc na mnie tak życzliwie, jak nikt nigdy dotąd nie patrzył, a niewytłumaczalne ciepło rozlało się po moim wnętrzu. Absurdalnie poczułam, jakbym stała się częścią nie tylko czegoś większego, ale również...
- Dlaczego nie jesz? – Męski głos sprowadził mnie z powrotem z przestrzeni wypełnionej przedziwnymi myślami. – Tiris?
- Ja...
Nie do końca wiedziałam, jak najprościej przyznać, że nigdy nie konsumowałam rebres i właściwie przyglądam się, żeby wiedzieć, jak zabrać się do posiłku.
- Och – Kolejne westchnięcie Vurtii. – Nigdy tego nie jadłaś, prawda? – Pokręciłam głową, lecz zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, poinstruowała: - Najlepiej jeść z olebu. – Wskazała palcem na ciemnofioletowe kluski ułożone elegancko przy moim talerzu z rebres. – Są co prawda tacy, co jedzą to osobno, ale tak jest smaczniej. Wystarczy zamoczyć i można się rozkoszować dowoli. Spróbuj.
- Tiris.
Urtaro zerknął na mnie wymownie, czekając, czy zdecyduję się spróbować potrawy uważanej przez obojga za kulinarny rarytas. Nie byłam tchórzem, a wiedząc, że nie podaliby mi trucizny, postanowiłam spróbować. Jednak coś cały czas nie dawało mi spokoju niczym strzyga dręcząca po nocach. Puste miejsce po mojej lewej stronie wręcz wołało o uwagę.
- Mogłabym spytać...
Bezskutecznie spróbowałam cofnąć rękę, wysuwając ją z olbrzymiej łapy kakensarka.
- Nie krępuj się, Meggy
Vurtia posłała mi kolejny przyjazny uśmiech. Powoli naprawdę zaczynałam ją lubić, darząc ją uczuciem bez względu na pochodzenie, a nawet ewentualne spokrewnienie z przetrzymującym mnie w tej posiadłości, wbrew mojej woli, mężczyzną. Aczkolwiek skłamałabym, twierdząc, że nie zdobył on ani grama mojej sympatii, chociaż postępował pod każdym względem absolutnie niezrozumiale oraz irracjonalnie.
YOU ARE READING
Sięgając Gwiazd. Megan. TOM I [ZAKOŃCZONE]
ChickLitZiemia po potężnej wojnie z przedstawicielami obcych ras. Kakensarki cywilizujące Ziemian, choć ci uważają ich za zło wcielone. Niesamowite istoty, nowe technologie oraz nowa rzeczywistość, w której ocaleni muszą jakoś się odnaleźć... i Megan. Mega...
10. MEGAN
Start from the beginning