Rozdział 38

615 18 0
                                    

Obudziłam się, ale nie otworzyłam oczu. Czułam, że jestem sama. Nie było czuć nikogo koło mnie, nie czułam ciepła Victora.
Gdy w końcu usiadłam i się rozejrzałam, nie widziałam żadnej karteczki jak to miał w zwyczaju zostawić. Jakoś zrobiło mi się smutno.
Przypomniałam sobie wczorajszy dzień. Chciałam zapisać go w moim pamiętniku. Wstałam, poszukałam go i wszystko co pamiętałam to zapisałam. Nazbierało się już trochę tych zapisków.
Ruszyłam w stronę drzwi, gdy je otwarzyłam nikogo nie było. Jak zawsze. Powiedziałam sobie w myślałach.
Poszłam do kuchni, a tam wszyscy.
- Wszystkiego najlepszego! - krzyknęli razem. O matko, no tak, dziś moje urodziny.
- Kochanie wszystkiego co najlepsze w dniu twoich dziewietnastych urodzin. - dał mi buziaka, a po chwili podeszła do mnie Patty.
- No moja droga. Życzę Ci dużo uśmiechu na buzi, radości z każdego dnia z nami. I oby naznaczenie przebiegło pomyślnie. - cmoknęła mnie raz w jeden raz w drugi policzek i dała mi nie duże pudełeczko z kokardą na wieszku - Obyś szybko wykorzystała prezent. Ale nie otwieraj go teraz.
- Dziękuje. - powiedziałam i po kolei cała wataha złożyła mi życzenia. Na końcu miałam wyjątkowy prezent. Przyszli też babcia i dziadek. Przeprosiłam ich i powiedziałam że rozumiem ich postępowanie.
Postawili tort na stole, zapalili świeczki, wszystkie dziewietnaście.
- Pomyśl życzenie. - powiedział Vic.
- Mam tylko jedno. - odpowiedziałam i bez wahania szybko zdmuchłam świeczkę jedną po drugiej.
Każdy dostał kawałek dotru i wszystko było by pięknie, ale to nie było możliwe by coś się nie wydarzyło.
Victor odłożył talerzyk i mocno się nasłuchiwał. Wszyscy byli w gotowości.
- Czy nie może być dnia spokoju. - powiedziałam zła, bo to w końcu moje święto.
- Zostań tu. - nakazał mi mój luby i wyszedł, a wszyscy za nim.
Poszłam na górę by zobaczyć wszystko z balkonu, ale to nie był fajny widok.
Każdy był już w postaci wilkołaka, a przyczyna tego zamiesznia, mnie trochę przeraziła.
- Logan. - szepnęłam do siebie, ale chyba to usłyszał bo spojrzał się na mnie.
~ Proszę prosze. Jest gwiazda wieczoru. - zadrwij sobie.
Zauważyłam, że nie jest sam. Miał kilkoro wilków, ale my i tak mieliśmy więcej.
- I tak nie macie szans. Odejdź! - krzykłam donośnym głosem.
~ Nie, nie z pustymi rękoma. - wkurzał mnie. Nie chciałam się poddać, ale jeśli on nie dostanie tego czego chce mogą ucierpieć wilki z watahy mojego Alfy.
- Wiem po co przyszłeś, ale musisz wybrać. Albo wataha, albo moja śmierć.
~ An co ty robisz? - usłyszałam głos kilku znanych mi wilków.
Zeszłam na dół. Wyszłam mu na przeciw, obok stał Vic i Patty a zaraz za mną reszta.
- Nie masz szans. Wycofaj się. Nie chcę rozlewu krwi ani po jednej stronie ani po drugiej. - powiedziałam dumnym głosem jak na Lunę przystało.
~ Nie ważne kto zginie, ważne że przejmę te tereny. - powiedział patrząc złowrogo na mnie.
~ Po moim trupie! - warknął Victor i ruszył na niego, a wataha za nim.
Mnie Pat kazała trzymać się z daleka.
Wojna się zaczęła.

Bliskość Alfy✔️Where stories live. Discover now