18. Będzie ci lepiej.

315 45 14
                                    

- Zabijesz mnie za to, prawda? - wybełkotał uśmiechając się lekko. - Przepraszam. Pewnie cię zawiodłem.

~•••~•••~•••~•••~•••~•••~•••~

Mikey początkowo nie zrozumiał sensu słów chłopaka. Owszem widział, że jest kompletnie pijany, ale to tyle. Dopiero gdy zmierzył wzrokiem całe pomieszczenie i dostrzegł to, co leżało na stoliku. Przeraził się. Błyskawicznie znalazł się przy Chifuyu, przykujcajac naprzeciw niego.

- Spójrz na mnie. - zażądał ostro.

- Nie chce. - zachichotał kręcąc głowa i nadal wpatrywał się w sufit.

Wiedział, że namawianie go nie ma sensu. Sięgnął szybko do jego koszulki i zaciskając pięść na materiale szarpnął go mocno w swoją stronę. Głowa Chifuyu poleciała do przodu tak, że znalazł się tuż przed czujnym wzrokiem blondyna. Zdezorientowany patrzył, jak na twarzy Mikeya maluje się coś na wzór strachu. I tak było. Bo dostrzegł on, nienaturalnie rozszerzone źrenice bruneta, które tylko potwierdziły najgorszy scenariusz.

- Czy ciebie pojebało? - warknął zmartwionym głosem. - Ile tego wziąłeś?

- Nie wiem. - wzruszył tylko ramionami i podpierając się o łóżko, wstał. Stanął przed stolikiem uważnie przyglądając się pustemu opakowaniu. - Już wiem. Wszystko.

- Wszystko? - powtórzył po nim, próbując wymyślić jakiekolwiek rozwiązanie. Ale w jego umyśle była jedynie pustka. Nie miał doczynienia z narkotykami. Nie wiedział nawet, jak powinien się zachować. - Skąd to miałeś?

- Sanzu zostawił w papierosach. Kochany prawda? Muszę mu podziękować. Gdzie mój telefon? - uśmiechnął się, a jego rozbiegany wzrok szybko krążył po pokoju. - O kurde. Zepsuty. - dodał zaskoczony widząc rozbitą komórkę. - Trudno. Przejdę się do niego. - mówiąc to ruszył w stronę drzwi.

- Nie ma mowy. - rozkazał oschle i łamiąc go za ramiona, usadził go na łóżku. - Siedzisz tu i się nie ruszasz.

Mikey potrzebował chwili żeby pomyśleć. Chociaż małą chwile na zastanowienie się co ma robić dalej. Ale nawet to nie pomagało. Nie miał pojęcia, jak ma się z nim obchodzić. I jak mu pomoc. Jego ostatnia deską ratunku była najbardziej znienawidzona przez niego osoba. Sanzu. Bił się z myślami, co powinien zrobić. Najchętniej zabił by go i zakopał jego ciało na podwórku za to, że zostawił tu te narkotyki. Ale wiedział, że tylko on będzie wiedział co dzieje się teraz z Chifuyu. Nienawidził siebie za własną bezsilność, przez którą musiał sięgnąć po takie środki. Z wielkim wahaniem wyszedł przymykając za sobą drzwi i z niechęcią wyciągnął telefon, wybierając numer.

- To już koniec świata? Czy po prostu to ja mam omamy? - spytał głosem ociekającym sarkazmem. - Czego chcesz malutki?

- Zamknij mordę. - syknął przez zaciśnięte zęby żałując, że w ogóle postanowił do niego zadzwonić. - Musisz tu przyjść. Już.

Głośny śmiech rozbrzmiał po drugiej stronie słuchawki, na co Mikey zazgrzytał zębami.

- Jeśli myślisz, że możesz mi rozkazywać, to jesteś zabawniejszy niż myślałem. - mruknął ironicznie prychając pod nosem. - Skoro to wszystko, to możesz już spierdalać.

just trust me ~ torafuyuWhere stories live. Discover now