17. Pożegnanie.

323 48 41
                                    

- Mówili prawdę.. - dokończył za niego, a jego głos zadrżał.

~•••~•••~•••~•••~•••~•••~•••~

Czuł, jak serce obija mu się o żebra, podczas gdy znajomy ból przeszywał jego klatkę piersiową. Rozdzierał go od środka, rozdrapując rany, które jeszcze na dobre się nie zagoiły.

- Posłuchaj.. - zaczął słabo Hanemiya.

Znów uniósł dłoń do policzka Chifuyu, na co ten zerwał się o krok do tylu. Jakby conajmniej dotyk Kazutory, miał poparzyć jego skórę. Wszystko zdawało się surrealistyczne. A on nie chciał w to wierzyć. Myśl, że morderca Bajiego stoi tuż przed nim. Sprawiła, że zrobiło mu się niedobrze.

- Nie dotykaj mnie. - szepnął łamiącym się głosem.

- Fuyu proszę daj mi..

W skutek tego jak go nazwał, słowa Bajiego znów krążyły w jego głowie. „Kocham cię Fuyu. Jeszcze się nie domyśliłeś?" Jednak tym razem, były one krzywdzące do tego stopnia, że był coraz bardziej zagubiony. Targało nim tak wiele sprzecznych emocji, że nie potrafił znaleść na nie właściwej rekacji.

- Nigdy więcej. - załkał. - Nie waż się tak na mnie mówić. Nie waż się mnie dotykać. - Chifuyu przeniósł na niego pełne bólu spojrzenie. - A przede wszystkim. Nie waż się tu przychodzić.

Chciał krzyczeć, ale nie był w stanie podnieść głosu. Dławił się łzami, raniony swoimi własnymi słowami skierowanymi do Kazutory.

- Mikey cię krył.. Wtedy w kuchni.. - dodał po chwili przerażony. - Zamiast mi powiedzieć.. Wolał mnie okłamywać, żeby cię bronić.

Został oszukany przez osoby, które najwięcej dla niego znaczyły. Ufał mu. Ufał Kazutorze. A teraz nie miał już nikogo w kim mógłby doszukać się szczerości.

- Chciał bronić ciebie. Wiedział, że..

- Nie obchodzi mnie to do cholery! - krzyknął  spuszczając głowę. - Nie obchodzi. - ściszył głos.

- Chifu..

- Zamknij się w końcu! - pociągnął się za końcówki włosów. - Zamilcz błagam. Nie mów do mnie. N..nigdy więcej. Nie chce cię słuchać.

Miał mętlik w głowie. Nie wiedział, co myśleć. Nie wiedział, co czuć. Wszystko przysłaniał ból, który pomału zjadał go żywcem.

Za to Kazutore, bardziej niż słowa, które słyszał, bolał strach widoczny w jego oczach. Dostrzegał jak Chifuyu cały się trzęsie, usiłując opanować szloch, chcący wydostać się z jego gardła. To, tak na prawde go raniło. Stan do którego doprowadził chłopaka. To on złamał go do tego stopnia. I był tego świadomy.

- Uspokój się proszę. Możesz na mnie krzyczeć, obrażać mnie. Uderz mnie. Cokolwiek. Byle było ci lepiej. - wymamrotał bezsilnie zbliżając się. - Nie mogę znieść widoku ciebie w takim stanie.

Chifuyu posyłał mu wzrok ociekający nienawiścią. Jednak nie zbliżył się ani o centymetr.

- Nie potrafię. - powiedział prawie niesłyszalnie. - Tak bardzo pragnąłem twojej śmierci. A teraz co robię? Nic. Nawet nie potrafię cię uderzyć, chociaż mam cię tuż przed sobą. - schował twarz w dłoniach. - To jest ta naiwność o której mówiłeś? To, że nawet teraz wolał bym skrzywdzić samego siebie, niż ciebie? Nienawidziłem cię całym sercem, a teraz cię nim kocham. To, jest dopiero żałosne prawda?

just trust me ~ torafuyuWhere stories live. Discover now