Rozdział 1

80K 2.5K 12.8K
                                    

Sierpień, rok 2062 


I może, gdybym wiedział, jak się zachować w takiej sytuacji, to bym się zachował. Gdybym wiedział, co powiedzieć, to bym powiedział. Ale nie wiedziałem. I żyło mi się z tym bardzo dobrze. Nie miałem wyrzutów sumienia albo poczucia wstydu, po prostu było mi cholernie przykro oglądać widok siedzącej obok mamy. Mamy, która zdecydowanie nie wychowała mnie na takiego chłopaka. Mamy, która musiała o trzeciej w nocy wstać z łóżka tylko po to, aby odebrać syna z komisariatu policji. Mamy, która na tę chwilę znosi więcej, niż ja. 

''The God is a gay''

Uniosłem kąciki ust, chowając głowę w kapturze bluzy. Usłyszałem ciche wzdychanie ze strony taty. Nie był zadowolony. Powinienem był teraz naprawdę się ostro tłumaczyć, ale w rzeczywistości miałem to kompletnie w dupie. Było mi to obojętne, lecz kolejny zawód na mojej osobie ze strony rodziców już nie. To było najgorsze uczucie. Obiecałem im, że już nigdy mnie tutaj nie zobaczą. Że już nigdy nie będą musieli przyjeżdżać. A zwłaszcza, że już nigdy nie będą musieli się za mnie wstydzić. Ale, jak to każda obietnica, mogła być złamana. I ją złamałem. Wobec własnej rodziny. Nie jestem osobą, która łamie obietnice. Głupota po prostu zrobiła swoje. 

— Pani syn namalował sprejem oto taki napis na szpitalnym budynku! 

Nie, nie, nie, zapomniał dodać jednego: 

— E,e,e! Opuszczonym budynku — zdjąłem kaptur i poprawiłem policjanta, gestykulując palcem wskazującym. 

— Sebastian... — skarciła mnie mama.

— No co? — zapytałem cicho, wzruszając ramionami. 

Ponownie założyłem kaptur, krzyżując ramiona. Pragnąłem jedynie znaleźć się w łóżku ze słuchawkami w uszach i moimi czterema, szarymi ścianami. Tak, to byłoby najlepsze zakończenie dzisiejszego i jakże pełnego przygód dnia. 

— Czy państwo wychowują syna na wandala? — zadał pytanie osiwiały mężczyzna po drugiej stronie blatu. 

— Że co proszę? — zapytałem oniemiały.

— Słucham? — prychnęła moja mama. — Chyba pan postradał zmysły, żeby teraz mówić mi, jak wychowuję syna — powiedziała oburzona, wstając z krzesła. — Subiektywne komentarze proszę zostawić dla siebie. 

— Jeszcze nie skończyliśmy, pani Olivers — zwrócił uwagę.

— Ale my tak — wtrącił mój tata, z którym wstałem — Będę z panem szczery — zachował powagę. — Jest trzecia w nocy. Niech pan nie truje już nam dupy i wypisze ten mandat, dobrze?

Prychnąłem. Zdenerwowany policjant wymamrotał coś pod nosem, marnując kawałek papieru na zbędny mandat, który i tak nic nie zmieni w moim życiu. Możliwe, że to dlatego, że miałem go w dupie. Razem z mamą skierowałem się do wyjścia, czując te okropne uczucie paraliżujące mnie po całym kręgosłupie. To był wstyd. Poczucie winy. Ale tylko i wyłącznie wobec rodziców. Nawet bałem się spojrzeć w jej oczy, widząc ponownie ten żal, który zaczął być bardziej spotykany niż przedtem. Na korytarzu już czekała kolejna para zniecierpliwionych rodziców, a przy nich główny problem całego zajścia o godzinie trzeciej w nocy. Przechodząc obok Adama, nie mogliśmy sobie nie przybić żółwika. To była dobra, niezapomniana chwila do końca życia. 

Adam to mój najlepszy przyjaciel z dzieciństwa. Jest jak brat, zawsze razem i wszędzie. Nie wyobrażam sobie osoby, która mogłaby zastąpić jego miejsce. Takiej chyba nigdy nie będzie. Braci się nie traci – tego się trzymaliśmy. Lojalność w przyjaźni ponad wszystko. Adam to syn wujka Zacka, bliskiego przyjaciela mojej rodziny z dzieciństwa i mojego chrzestnego, a pani Courtney jest jego macochą, która jest dla niego jak mama, zresztą – nawet tak się do niej zwraca. Może to okropnie zabrzmi, ale cieszyłem się, że nie jestem w tym sam. Z drugą osobą, a zwłaszcza twoim najlepszym kumplem, jest raźniej. Z Adamem bardzo często popadaliśmy w kłopoty i zawsze były to najlepsze kłopoty, w jakie mogłem popadać z najlepszym przyjacielem. 

Stowarzyszenie umarłych dzieciakówWhere stories live. Discover now