Rozdział 4

40.5K 1.6K 5.4K
                                    

Najbardziej, czego nienawidziłem po wakacjach, to tego dźwięku. Miałem ochotę podejść i wypierdolić ten dzwonek za okno, lecz niestety był on wszędzie. Pomimo tak wielu wad przebywania tu, to lubiłem szkołę. Tutaj zawsze coś się dzieje – nie ma dnia, kiedy nie wpadłbym na coś z Adamem, żeby zbić nudę w tej budzie. Zobaczenie z powrotem swoje najlepsze mordy, to też zajebiste uczucie po dwóch miesiącach niewidzenia się z kumplami. Został ostatni rok. Ostatni rok szaleństw w High School. Ten czas tak szybko leci, że nie pamiętam, kiedy wyszedłem z piaskownicy, nie wiedząc, że już nigdy do niej nie wrócę. 

Gwar, hałas i tłum na korytarzach – za tym po części tęskniłem. Byłem dość znany i rozpoznawalny w szkole, ale tylko z dwóch powodów: dilerka ziołem oraz częste kawały robiły swoje. Otworzyłem szafkę, wrzucając do środka książki. Zapewne po raz kolejny rzadko używane. Adam momentami mnie zadziwiał i nie tylko ze względu na Amandę, ale swoje spóźnienie do szkoły już pierwszego dnia. Ten typ kiedyś spóźni się na swój pogrzeb. 

— Cześć, Ian, fajnie cię znowu widzieć po wakacjach — usłyszałem za plecami.

Odwróciłem się, spoglądając na przechodzące dziewczyny. Nawet ich nie kojarzyłem. Uśmiechnęły się do mnie czarująco, po chwili chichocząc, kiedy skinąłem do nich głową. 

— Siema, stary, jak minęły wakacje? — przywitał się ze mną jeden ze stałych klientów.

— Whasup, Rob? — zamknąłem szafkę. — Zajebiście, a u ciebie? — zapytałem.

— A też spoko. Gdzie masz Adama? — obejrzał się przelotnie dookoła.

— Nie żyje... — powiedziałem smutnym tonem, odwracając wzrok. 

 Uwielbiam żartować z ludzi. 

— Pierdolisz... — momentalnie spoważniał, prostując się.

— No — uśmiechnąłem się.

— Cholera — prychnął. — Ciągle ten sam Ian, którego pamiętam. 

— Domyślam się, że ciągniesz tę gadkę tylko po jedno — rozejrzałem się dookoła, ściszając głos o kilka decybeli. 

— Jak dobrze mnie znasz — uniósł kąciki ust. 

— Stałych klientów się nigdy nie zapomina. To ile chcesz i na kiedy? 

— Tróję, na środę — odpowiedział, poprawiając plecak na ramieniu. 

— Nie ma sprawy — odparłem.

— Dzięki wielkie, trzymaj się — poklepał mnie po ramieniu, odchodząc. 

I tak kilka razy w ciągu tygodnia. I było zajebiście, bo kosiłem z tego niezły szmal. Oparłem się o szafkę, wyciągając komórkę i wykręcając numer do Adama, który odebrał po trzech sygnałach. 

— Zaraz będę w szkolę — rzucił. 

— Siema — rozłączyłem się.

Prosta, konkretna rozmowa. Zero zbędnych dopowiedzeń. Zablokowałem ekran telefonu, rozglądając dookoła przechadzających się nastolatków, nagle jak poparzony zawieszając wzrok na przechodzącej obok dziewczynie. Znowu miałem wrażenie, jakby czas się zatrzymał. Był bardzo wolny. Doskonale widziałem, jak jej fale uderzają o plecy z każdym następnym krokiem. Hipnotyzujące. Wszędzie rozpoznam ten czekoladowy odcień włosów. Nim się ocknąłem, była za daleko, bym mógł ją normalnie zatrzymać. Nie wiem, co we mnie nagle wstąpiło. To stało się tak szybko. Pociągnąłem za jej długie, lśniące pasma.

— Cze-

Gwałtownie się odwróciła, gotowa wymierzyć siarczyste uderzenie pięścią. Gdybym nie zareagował jak błyskawica – dostałbym prosto w nos, a tak, to uderzyła szafkę kilka centymetrów przed moją twarzą. Nagle cisza, nie tylko między mną a Alanną, ale także dookoła. Spojrzałem w jej oczy. W jej piękne oczy, które nagle przyciemniały. Patrzyłem na nią beznamiętnie, nie spodziewając się takiej reakcji. Na jej twarzyczce wkradł się rumieniec zmieszany z zakłopotaniem. Zrobiłem krok do przodu, chwytając ją za ramiona. Nawet się nie sprzeciwiała. Była tak leciutka, że bez problemu ją podniosłem, przypierając do szafki. Wyrównałem kontakt wzrokowy, udając rozgniewanego. Nie przestraszyła się. Z zadziornością patrzyła w moje oczy, przelotnie oglądając się za ustami. Widziałem to. Zmarszczyłem lekko brwi, pochylając delikatnie głowę. 

Stowarzyszenie umarłych dzieciakówWhere stories live. Discover now