Rozdział 53

2.2K 105 92
                                    

Widziałem nas, tak, właśnie nas, jak paliliśmy skradzione rodzicom papierosy, których dym wściekle gryzł nasze płuca, jak bez najmniejszego celu jeździliśmy deską po mieście o zachodzie słońca, jak do późnych wieczorów rozmarzaliśmy się o przyszłości i planowaliśmy przyjaźń na śmierć i życie, widziałem nas, tych cholernych i szczęśliwych smarkaczy, którzy nie znali słowa ,,nie'', którym wydawało się, że są najmądrzejsi i których bał się sam Diabeł. Którzy byli kimś więcej niż głupimi nastolatkami. Chciałbym móc wrócić do tych czasów, gdzie trawa była bardziej zielona, światło jaśniejsze, smak był słodszy i wśród nocy spadających gwiazd byliśmy my, w otoczeniu przyjaciół niepokonani, zawsze, na zawsze

Jakby przez stłumiony i niewyraźny kanał docierały do mnie burzliwe słowa: ,,on żyje!'', ,,obudził się!'', ,,niech nikt nie dzwoni na gliny!'', a wśród nich jazgot ostrej, punkowej muzyki, który wywracał mój świat do góry nogami; bowiem świat ten stał się, jak gdybym podróżował między jawą a snem, słodkim i przyjemnym snem – byliśmy w nim przecież razem i rzucaliśmy kaczki do jeziora; kolejny głośny trzask, po którym nastąpił hałas brutalnie wybudzający mnie z fantazji, wybudzający ze wspomnień na temat wspólnych chwil, wspólnych śmiechów i wspólnych kłopotów, jakie wspólnie przeżywaliśmy i w jakich marzyłem z powrotem zastygnąć już na wieki; tymczasem z każdą sekundą głosy nabierały wyższych tonów, chaos przybierał szaleńczego tempa, a w pamięci mej wspomnienia oddalały się w cień tak daleko, że pozostało mi jedynie krzyczeć, krzyczeć twoje imię i przeklinać je, bo zraniłeś mnie, zraniłeś i zostawiłeś

— Sebastian!

Obudziłem się, gwałtownie zrywając z miękkiej powierzchni obskurnej kanapy. O Boże, wróciłem do szarej rzeczywistości, wróciłem tu. Zaczerpnąłem powietrza o zapachu papierosów i ciężkich emocji, prawie pod ich intensywnością puszczając pawia; mdłości powoli rozlewały się po gardle i brzuchu, jak gdyby brutalnie napawając się moim ciężkim stanem. Wziąłem kolejny potężny oddech, rozejrzawszy się w popłochu dokoła siebie. Otaczały mnie niby znane twarze i zapadłszy w grobowym milczeniu, którym towarzyszył jedynie dźwięk punkowej muzyki, oczy każdego tu z obecnych były zwrócone w moim kierunku; w międzyczasie ktoś w końcu wyłączył ten nieznośny jazgot. Wszyscy patrzyli na mnie jakbym wyzionął ducha albo zmartwychwstał, jakbym zabił ich matki i zgwałcił siostry, jakbym odpowiadał za trzęsienia ziemi i tsunami, cholera, za wszystko – ślepia błyszczały w mglistym obrazie, który jak kurtyna zapadł przed mym niewyraźnym wzrokiem; i oni wciąż tylko stali i patrzyli, patrzyli jak na zwierzaka, jak na obcego, a ja nie wiedziałem, jak się tu znalazłem, co się ze mną stało i dlaczego czuję się tak strasznie. 

Próbowałem wstać; postawić słabe nogi odmawiające mi posłuszeństwa na ziemi, ale zatoczyłem się pod samym sobą. Wszyscy rzucili się w moją stronę z pomocą, tymczasem ja wściekle odtrąciłem tych wszystkich, wykrzykując niezrozumiałe słowa, które tylko raniły moje gardło; zlęknieni, odsunęli się w tak bojaźliwych emocjach, jak gdybym miał im zrobić krzywdę. Tymczasem naprawdę chciałem zrobić komuś krzywdę, nie wiem komu, ale narastający gniew i szalona wściekłość kipiała ze mnie tak mocno, że pragnąłem wyładować złość na czymkolwiek, na całym tym pieprzonym, zdradzieckim i zakłamanym świecie, i nikt nie śmiał stanąć naprzeciwko, nikt, żeby mnie powstrzymać.

I nagle ją ujrzałem

Zwróciłem wzrok w kierunku najjaśniejszej gwiazdy na niebie, która krzyczała moje imię, właśnie ona. Alanna stała naprzeciwko, najbliżej mnie ze wszystkich ludzi, którzy zdołali kiedykolwiek się zbliżyć. Popatrzyliśmy sobie w oczy, głęboko i długo, jakbyśmy zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia. Miała mokre od łez rzęsy i czerwone policzki, płakała. Nagle jak piorun sparaliżowały mnie emocje, których zdecydowanie nie powinienem był odczuć, które zdecydowanie wymykały się spod kontroli – byłem wściekły, byłem piekielnie wściekły na nią, bo była we wszystko zamieszana, o Boże, we wszystko. Musiałem stąd uciec, uciec jak najszybciej i jak najdalej od baśniowych oczu. 

Stowarzyszenie umarłych dzieciakówWhere stories live. Discover now