Rozdział 40

6.7K 227 489
                                    

Trafiłem do Krainy, o której wcześniej nie miałem pojęcia. Krainy, która odcięła mnie od rzeczywistości i wywróciła mój świat do góry nogami. Kraina pełna migoczących kolorów, ostrych i nieprzyjemnych dźwięków jeżących każdy włos na ciele, nietypowych i abstrakcyjnych form, przedmiotów oraz dziwnych istot. Nie, to nie był Sebastian w Krainie Czarów, to nie była Kraina Oz, to było coś gorszego i przerażającego, co ludzkimi słowami nie umiałbym opisać ani przedstawić. Błysk, chwilowe odcięcie – świat zawirował, a ja nie wiedziałem, co się dzieje. To było krótkie doznanie, lecz miałem wrażenie, że zniknąłem na wieczność, pochłonięty w otchłań mroku i rozpaczy. 

Wybudziłem się gwałtownie, zaczerpując dużego, głębokiego oddechu. Moje serce prawie wyskoczyło z piersi, bijąc w środku niczym kościelny dzwon. Mózg niemal eksplodował z nadmiaru chaosu, a organizm obumierał, wówczas zmartwychwstawał na nowo; prawie się porzygałem i udusiłem własnymi wymiocinami. Kolejny błysk, któremu towarzyszyło głośne uderzenie, a zaraz po tym w moich uszach zadzwoniło; pisk był tak długi i szorstki, że przyćmił moje rozwścieczone myśli. Oszalałem z targających mnie emocji. Chaotycznie wierciłem się na siedzeniu i rozglądałem dookoła, czując, jak rozpadałem się na milion małych kawałków, czując, jak ponownie utracałem kontakt ze światem. Wpadłem w drgawki, tracąc na krótką chwilę świadomość. 

Obudziłem się. Wszystko wokół było mi nieznane, jakby nowe i niesamowite, lecz z drugiej strony obce i niepokojąc. Utraciłem orientację w terenie. Głowę miałem tak ciężką, że prawie łamała mi kark, a ciało raz gorące, raz zimne, jakbym z sekundy na sekundę znajdował się raz na Saharze, raz na Antarktydzie. Drżałem z chłodu, gotowałem się z wrzącego ciepła. Próbowałem odgadnąć, gdzie byłem, ale nic nie przychodziło mi na myśl; na siedzeniu obok znajdował się mój plecak, który jako jedyny potrafiłem rozpoznać. Nabrałem głębokiego oddechu, niespodziewanie odczuwszy po tak dużym wdechu potężny ucisk na płucach, a zaraz po tym z mojego nosa wysączyła się krew, albo może i już wcześniej leciała. Oblizałem usta, czując na wargach obrzydliwy, metaliczny posmak cieczy. Łzy mimowolnie napłynęły do moich oczu, a z gardła wydobył się rozpaczliwy szloch. Zapłakałem, kompletnie roztrzęsiony i przerażony. 

Nagle oczy pełne łez, cierpienia i bezsilności patrzyły prosto na mnie. Apatia, otępienie i obojętność w spojrzeniu była przerażająca. Kiedyś duże, radosne i jasne niczym płatki śniegu; teraz tępe, mętne i wypatroszone z emocji. Zostały pozbawione blasku i życia. Były bez życia. Byłem bez życia. Starłem rękawem kurtki sączącą się krew, brudząc tą krwią połowę swojego policzka. Patrzyłem na własne odbicie w lustrze, patrzyłem w swoje oczy i byłem przerażony. Przerażał mnie człowiek, który był po drugiej stronie lustra. Był mi on kompletnie nieznany. 

Spojrzałem w dół, dostrzegając na udach przeźroczystą folię z białym proszkiem w środku. Była otwarta, a ja naćpany jak najgorsza szmata. Obejrzałem się jeszcze raz za pustymi, martwymi oczami, które z każdą sekundą stawały się coraz to wścieklejsze. Z każdą sekundą czułem, jak przepełniała mnie furia; moje ręce drżały, oddech stawał się płytszy i głośniejszy, a ciało drętwiało i kipiało wrzątkiem. Nie minęła chwila, a z wrzaskiem pełnym rozgoryczenia, frustracji i bezsilności uderzyłem w lusterko, nie mogąc na siebie patrzeć. Wyszedłem z auta, trzaskając drzwiami. 


byłem


zwykłym


ćpunem


Popłakałem się, wpadając w emocjonalną histerię. Szamotałem się na parkingu, w latynoskiej dzielnicy, przy latynoskiej restauracji, wokół wiary latynoskiego pochodzenia. Płakałem, uderzając się w twarz, głowę, ramiona i pierś. Płakałem, wijąc się na chodniku jak paralityk. Przeklinałem wszystko i wszystkich. 

Stowarzyszenie umarłych dzieciakówHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin