Rozdział 54 część 2

2.4K 63 111
                                    

Północ była jak sąd ostateczny, jak pewien koniec rozpoczynający nowy początek. Północ przede wszystkim zwiastowała wielkie zmiany. Zdawałoby się, że północ będzie symbolem długo wyczekiwanego porządku, a nawet nadziei. Tymczasem wśród eskalującej imprezy, gdzieś między wąskimi korytarzami i pomieszczeniami, gdzieś za górami, lasami i jeziorami zwijka studolarowego banknotu wściekle zaciągnęła prostą linie po porcelanowej umywalce, zabierając za sobą pasmo zdesperowania, gorzkiego poczucia winy i białego proszku. Złapałem za drażliwe skrzydełka nosa, chwilę tak zastygając. Fala wzmożonego błogostanu mieszała się z wyrzutami sumienia, których krzyki jeszcze, jeszcze głośniej niż euforia uderzały do moich uszu. Nim zdołałem mrugnąć, poczułem pieprzony haj, pieprzony radości smak na ustach, o rany. Osunąłem się na ścianę obok, mocno, mocno nabierając tlenu do płuc jakby go brakło. Popatrzywszy na tę cholerną białą ścianę, błyszczącą jak wypolerowane złoto, a nawet diamenty, dostrzegłem w niej swoje własne odbicie; i tak obrzydliwego jeszcze w życiu nigdy nie widziałem. 

Tak świętowałem początek nowego roku, właśnie tak. Chciałem wyrwać się z rąk piekielnego uzależnienia, tymczasem ni stąd, ni zowąd znalazłem się w ciasnej toalecie i ściągałem towar jakby to był chleb powszedni. Nie pamiętałem momentu, w którym zniknąłem ze świata; odciąłem się momentalnie, gdy usłyszałem te głosy, te kuszące głosy szepczące mi do ucha, żebym poszedł za nimi. I poszedłem, zanurzając się na dobre w słabościach oraz wstydzie. Co więcej, Alanna dołączyła do mnie. Odebrała ode mnie banknot, który w jej smukłych dłoniach z czerwonymi paznokciami wyglądał jak piękny kwiat pustyni. Obserwowałem moją malutką, czując, jak wzrasta we mnie ciśnienie gorsze niż wulkan w erupcji, o Boże. Byłem podniecony, ale jeszcze bardziej zestresowany sytuacją, w jakiej się znaleźliśmy. Alanna nachyliła się nad proszkiem i zaciągnęła linie po ścieżce ku drodze do narkotycznego odlotu, a mnie skręciło w podbrzuszu. Jej twarz słodko się wykrzywiła, a drobne ręce złapały za skrzydełka nosa. Myślałem, że do reszty zwariuję. Pomieszczenie zalało nasze gorąco pożądanie, którego ujście pragnęło odnaleźć się w namiętnościach.

Baśniowe oczy zwróciły ku mnie spojrzenie, spojrzenie płonące od uniesionych emocji. Uśmiechnąłem się, nie mogąc przestać zachwycać się twarzą Alanny; była piękna, przepiękna, najpiękniejsza na świecie i wszechświecie. Zbliżyłem się do mojej kosmicznej przyjaciółki, dziewczyny numer jeden i pocałowałem. Pocałowaliśmy się, splatając żyły i dusze w jedną całość, w pieprzoną jedność. Och, całowaliśmy się szalenie, nieprzerwanie. Miałem ochotę chłonąć jej nagie ciało, jej umysł, jej zapach i jej szepczący czułości głos, miałem ochotę zanurzyć się w jej osobie na wieczność. A przecież miałem ją chronić, przecież miałem trzymać z daleka od tego piekła! Oddani w rękach namiętności, niespodziewany szelest za plecami przerwał nasze pieszczoty; to był stojący tuż obok Elliot. Szprycował się ostatnimi resztkami białego proszku, który do chwili obecnej był schowany głęboko w jego kieszeni jak ostatnie ziarnko życia. 

Kiedy spojrzałem na McCartney'a, na myśl przychodziła mi jedna jedyna rzecz, która jak mantra nie dawała mi normalnie żyć. Dla mojego wewnętrznego spokoju, który szalał we wrzącym rozemocjonowaniu jakby przebiegło tysiące rozjuszonych byków, zawiesiłem się na ramionach kumpla i powiedziałem twardo, bardzo twardo, że Adam nie może się o niczym dowiedzieć, jasne? Jasne, odpowiadał. Niczego mu nie mów, jasne? Jasne, nie ma sprawy, mruczał, ciągnąc nosem. Isabella też nie może się o niczym dowiedzieć, okej? Prosił – Jasne, odpowiadałem, zapomnijmy o tym. I zapomnieliśmy, wychodząc z toalety, jak gdybyśmy to weszli do niej tylko na krótką pogawędkę o dupie marynie. Uderzyliśmy w tłum roztańczonych nastolatków jak bogowie; pewni siebie i przebojowi, o tak, byłem kurewsko pewny siebie i przebojowy, w końcu taki byłem i nikt nie mógł mi dorównać. Muzyka wybrzmiewała rockowe tony, których wibracje czuliśmy niemal całą duszą, a jasne jak słońce oświetlenie rozgrzewało naszą skórę niczym płomień w pełni życia. Szedłem wśród tłumu własną ścieżką i cisnący w ręce ciepłą dłoń Alanny, czułem się niepokonany, niezwyciężony. 

Stowarzyszenie umarłych dzieciakówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz