Rozdział 48

3.1K 124 168
                                    

Zniecierpliwiony, wyjrzałem przez małe okienko, ścinając na las okryty śniegiem jak majestatyczna kraina. Siedziałem na samym szczycie, ukryty jak w dziupli i czekałem na Alanne, której byłem coś winien za swoje zachowanie. Ileż to ona musiała znosić moich kłamstw, ileż to musiałem ją zawodzić – jednak od dzisiaj chciałem z tym nareszcie skończyć. Zależało mi na niej, tak strasznie mi na niej zależało i nie mogłem dopuścić do jej utraty, a była ona bliższa niż mi się wydawało; wczoraj sama była skłonna zakończyć nasz związek. W tamtym momencie myślałem, że przestałem istnieć, ale całe szczęście dostałem ostatnią szansę. Ostatnią szansę na pełną szczerość i otwartość ze wszystkimi tajemnicami, których tak naprawdę było niewiele, bo Alanna swymi baśniowymi oczami przeczesała prawie całą moją duszę. 

Przez otwarte okno nad głową usłyszałem skrzypienie śniegu pod naciskiem obuwia. Zbliżała się prosto do postawionego wysoko nad ziemią domku na drzewie, w którym siedziałem ja – zestresowany, a jednocześnie podekscytowany niespodzianką, którą dla niej przygotowałem. Nie było to nic specjalnego, ale czułem, że dla niej okaże się to wyjątkowe; do środka przyniosłem dwie sztalugi i płótna, kilka pędzli, farb i kredek, i tak sobie pomyślałem, że wylejemy trochę emocji na papier. Pomógł mi w tym Adam, który jednak nie był zadowolony, że opowiem o Franku i Kosie. O nich nie wiedział nikt, nawet Amanda. Ale nie przejmowałem się tym. Prawdę mówiąc, miałem to w dupie i w końcu chciałem nie tylko wylać tkwiące we mnie emocje, ale słowa. Słowa, których przez większość czasu nie miałem odwagi powiedzieć.

Mój oddech z każdym jej krokiem stawał się płytszy. Zbliżała się, krocząc powoli po deskach wbitych gwoździami w pień drzewa. Poprawiłem czapkę, a następnie poprawiłem szalik, w którym ostatecznie się zaplątałem. W tej samej chwili do domku wpadła Alanna, której zaskoczony wzrok padł na mnie. Pomrugałem powiekami, uśmiechając się jak głupek. 

— A gdzie są wszyscy? — zapytała, wchodząc do środka. Onieśmielona, obejrzała się za sztalugami i sprzętem do malowania.

Żeby wywołać w niej większe zaskoczenie, powiedziałem, że po szkole jest impreza i przyjdą tu wszyscy nasi przyjaciele. Udało się – jej mina jest niesamowita.

— Co tu... się dzieję? — uśmiechnęła się, nie dowierzając. Dotknęła płótna, oglądając go z każdej strony, po czym spojrzała na farby, leżące na stoliku obok gazety Playboya. — Sebastian?

— Chciałem... — urwałem nieśmiało, w końcu poprawiając szalik. Wstałem, otrzepując ubrania. — Chciałem zrobić ci niespodziankę — powiedziałem, spoglądając na nią.

Spojrzała na mnie, jak gdyby jeszcze bardziej nie mogła w to uwierzyć. Rozczuliła się, a ja zawstydziłem. Patrzeliśmy na siebie, po czym zaczęliśmy cieszyć się jak dzieci. Okalani rumieńcem na policzkach, skrępowani sytuacją, śmialiśmy się pod nosem. Powoli zaczynałem zdawać sobie sprawę z całego tego banału, ale właśnie ten banał był wyjątkowy. Alanna obdarzyła mnie ostatnim rozbrajającym moje serce spojrzeniem i zabrała ze sobą płótno, aby następnie zasiąść w kącie pomieszczenia. Zrobiłem to samo, zasiadając naprzeciwko.

Stresowałem się. Stresowałem się wszystkiego, co od teraz zostanie poruszone. Kątem oka zerknąłem na Alanne, kiedy w skupieniu przygotowywała sprzęt do malowania. Jej skoncentrowana twarz była podniecająca. Wyrównała ze mną kontakt wzrokowy i uśmiechnęła się, a ja szybko odwróciłem głowę, pesząc się.  

— To słodkie — odezwała się.

— Co słodkie? — zapytałem, wychylając się zza sztalugą.

— To wszystko. To, co przygotowałeś — odparła, promieniując radością. Uśmiechnąłem się. — Chociaż powinnam być na ciebie obrażona, wiesz? — dodała z przekąsem. Wyciągnęła kilka kolorowych kredek z opakowania, układając blisko siebie. 

Stowarzyszenie umarłych dzieciakówWhere stories live. Discover now