Rozdział 2

58.6K 2.1K 9.6K
                                    

Nie lubiłem tańczyć, aczkolwiek lubiłem patrzeć, jak tańczą inni. Może to dlatego, że sam nie potrafiłem, nie wiem, może od zawsze parkiet nie był moją sceną. Wolałem stać z boku i obserwować tu jedną dziewczynę, tu drugą. Teraz było tak samo – stałem niedaleko od wijących się nastolatków z piwem w ręku, co jakiś czas świdrując wzrokiem ponętny ruch kobiecych ciał. W tej chwili byłem jak w transie, chociaż nie mogłem skoncentrować się na jednym, wybranym kawałku mięsa. Zawsze umiałem wybrać swój cel, zarzucić wędkę i czekać, aż złota rybka przyniesie mi szczęście, ale teraz nie potrafiłem. 

Spojrzałem na Adama, którego wzrok od dłuższego czasu zawiesił się na potencjalnym kąsku. Tym kąskiem była Amanda wśród swoich koleżanek, tańcząc w świetle reflektorów. Jego oczy były zaczerwienione i ciężkie, ale dzielnie powstrzymywał się od ich nie zamknięcia. Uśmiechnąłem się, nie mogąc ukryć tego, jak bardzo mnie on śmieszy. Zmarszczył brwi i spojrzał na mnie, upijając dużego łyka zimnego Żywca. 

— Też się będę z ciebie śmiał, zobaczysz — dogryzł.

— Czemu do niej nie pójdziesz? — zapytałem, spoglądając przelotnie na Amandę. 

— Bo... — zatrzymał się. — To nie jest takie łatwe. Ian, nie jest tak łatwo. Łatwo mówić, trudniej zrobić.

— Podbij do laski, zaciągnij gdzieś dalej i jazda. Tango samo się nie rozrusza — wzruszyłem ramionami. 

— To jest twoja przyjaciółka, nie mów o niej w sposób, jakby była kimś obcym — zwrócił uwagę. — Słuchaj, spójrz na mnie, a na Amandę...

I się zaczyna.

Temat, który nigdy nie powinien zostać poruszany przy Adamie, to jego westchnienie marzeń. Wtedy jemu pysk się nie zamyka – nawija, nawija i nawija, aż mógłby z takim przemówieniem zgłosić się na prezydenta. Nie wiem, czy go rozumiałem, ale... Był zakochany, tyle wiedziałem. Był po prostu zakochany, ja nie umiałem postawić się na jego miejscu, ale jak najbardziej starałem się zrozumieć i tak postąpić. Już kiedy miał piętnaście lat był w niej zauroczony jak oszalały, ale nigdy się nie przyznał. Tkwi w tym cztery lata. Jebane cztery lata. 

— Jest przeciwieństwem mnie — patrzył na nią. — Zawsze pomaga ludziom, a ja się śmieje, kiedy się wypierdolą. 

Zaśmiałem się. To prawda – Amanda zawsze wyciągała pomocną dłoń do wszystkich, nieważne, czy kogoś tego zna, czy nie. Ma bardzo dobre serce, pochodzi z bardzo dobrej rodziny, oraz ma wspaniałą mamę i tatę. Może ten obraz robi z niej Maryję, lecz jak najbardziej nie należy do świętoszek – przeklina, pali papierosy i wlewa w siebie litry alkoholu. Ona uwielbia imprezować. 

— Nigdy na mnie nie spojrzy tak, jak ja na nią — westchnął, odwracając wzrok. 

— Stary, nie bądź pizda i idź do niej, bo ja ją tu zawołam w takim razie — zmarszczyłem brwi, widząc jego ślamazarne podejście. — Zacznij może działać, to będzie to dostrzegać, ale jak stoisz w miejscu jak widły w gnoju, to się, kurwa, nie dziw, że na ciebie patrzy tak, a nie inaczej. 

Aż byłem z siebie dumny i swojej przemowy. Nawet nie spodziewałem się, że potrafiłem tak gadać. 

— I przestań robić z siebie pizde. Już dość, że tak wyglądasz — uśmiechnąłem się łobuzersko. 

Spojrzał na mnie groźnie, przynajmniej próbował takiego udawać, ale jak wiadomo – nie udawało się. Poprawił swoje czarne oprawki i wziął głęboki wdech, odkładając zimne piwo na szklany stolik. 

— Ale jak coś, to twój pomysł — powiedział. 

— Jeszcze mi podziękujesz — rzuciłem, dopijając alkohol do końca. 

Stowarzyszenie umarłych dzieciakówWhere stories live. Discover now