Rozdział 31

9.1K 372 1.1K
                                    

Kiedy głupi żart spowodował, że od teraz wszystko będzie inne. Wszystko nabierze innego znaczenia, a już zwłaszcza głębszego sensu. Tym głębszym sensem była ona. Jej baśniowe oczy kroczyły za mną od momentu, gdy spojrzały na mnie pierwszy raz. Dzień w dzień budziłem się, mając ją przed swym obrazem; dzień w dzień zasypiałem, mając ją w swojej głowie. W której chwili to wszystko przybrało tak intensywnego biegu, to straciłem rachubę czasu, ale wiedziałem jedno: romantycznie przywiązałem się do Alanny. 

Wysiedzieć w łóżku nie potrafiłem, non stop kręcąc się z boku na bok. Romantyczne uczucia tkwiły we mnie od wtedy, kiedy posiadałem ją w zasięgu spojrzenia. Doskwierały mną motylki w brzuchu jeszcze intensywniejsze niż na początku, a to był dopiero początek. Wszystko się pozmieniało, absolutnie wszystko. Takiego szaleństwa emocji jeszcze nigdy nie czułem. Zastanawiałem się, czy byłem trzeźwy, bo to, co wyprawiało z moim organizmem chaos, było nierealne i magiczne. Byłem w tym całym sobą aż po krew. I to wszystko wina tej dziewczyny, i jej oczu. 

Alanna była we mnie zakochana. Uścisk w podbrzuszu po tej myśli podniecał mnie jak nigdy. Alanna była we mnie zakochana. Uśmiechnąłem się, spoglądając w swój szary sufit. Uważałem się za najszczęśliwszego człowieka na świecie. Cały syf i brud, który dotychczas targałem na barkach za sobą przez całe życie, ona go wymazała i zastąpiła niezwykłymi doznaniami. Otuliła mnie tak potężnym ciepłem i zainteresowaniem, jaki jeszcze nikt przedtem nie zdołał zrobić. Była słodka, przesłodka i słodka. Była moją dziewczyną numer jeden. Była moją kosmiczną przyjaciółką. Była moja i tylko moja. 

Miałem ochotę zatopić się w jej falowanych, pięknych włosach oraz oczach, które roztapiały mnie do kości. Niewiele dzisiejszego dnia pisaliśmy, bo odkąd wyszedłem ze szpitala, a Alanna chodziła do szkoły, to ten czas poświęcałem na szlifowaniu kawałków w programie, a kiedy przychodziła do mnie... Kiedy tylko do mnie przychodziła, ja zatracałem się w niej cały. Podniecała mnie obrzydliwie mocno. Podniecałem się przy niej jak czternastoletni, dojrzewający prawiczek, który zapoznawał się dopiero z kontaktami seksualnymi – tej erekcji nie dało się powstrzymać, ale dzielnie ze sobą walczyłem, bardzo mocno ograniczając się od dotykania jej w miejscach zakazanych dla mnie. 

I zdawszy sobie w końcu sprawę z powagi sytuacji, w której znalazłem się z Alanną – ja chyba też złamałem naszą przysięgę. Od spotkania jej z tego pieprzonego przypadku chyba nie było innego wyjścia, jak tylko porwać się tej zabawie. Nie, nie, to już dawno przestała być zabawa. Łaknęliśmy się potwornie mocno pod przykrywką zabawy i beztroski, a ja z każdym dniem, jak i ona, darzyłem ją silniejszym uczuciem niż poprzednio. Dziewiętnaście lat mojego istnienia na tej ziemi czekałem, żeby poczuć jak to jest: być zakochanym. Ja się w niej zakochałem. Zakochałem się w Alannie. Czy ja naprawdę się w niej zakochałem? Wstałem z łóżka, spojrzenie wbijając na bose stopy i ręce. 

Czy ja naprawdę się w niej zakochałem? Moje obawy względem Adama, najlepszego przyjaciela; moje nieodpowiedzialne i lekkomyślne życie; moje zerowe doświadczenie z życiem miłosnym; moja niechęć do ograniczeń i zobowiązań – czy ja naprawdę mogłem nazwać SIEBIE zakochanym człowiekiem? Czy zasługiwałem na to uczucie, czy zasługiwałem na Alanne? Czy to, co czułem, to podpinało się już pod zakochanie? Miliony pytań i zero odpowiedzi, ale pewność była jedna: byłem zagubiony i zmieszany, a wręcz przerażony. Ale uciec nie zamierzałem. 

Uciec nie zamierzałem, bo spędzanie z nią czasu to była czysta przyjemność, a przyjemności w życiu sobie nigdy nie odmawiałem. Z drugiej strony moje myśli ciągle krążyły wokół Adama, którego za nic w świecie nie chciałem zdradzić ani zranić. Zawsze byliśmy dla siebie jak bracia, zawsze robiliśmy wszystko razem, zawsze – teraz jego miejsce miała zastąpić Alanna? Czułem, że ona już dawno to zrobiła. Czułem, że już dawno została moją najlepszą przyjaciółką, dziewczyną numer jeden. Czułem od tak dawna, że przy niej nie potrzebowałem nikogo innego. Ale tak bardzo nie miałem odwagi skreślać wszystkiego, co zbudowałem z Adamem dla jego kuzynki. Moja lojalność, moralność i życiowe zasady nie pozwalały na to i czułem pierwszy raz w życiu, jak to być między młotem a kowadłem. Strasznie chujowo. 

Stowarzyszenie umarłych dzieciakówWhere stories live. Discover now