Rozdział 43

5.4K 183 277
                                    

Patrzyłem na jej łzy, słuchałem jej płaczu i czułem, jak smutek uderza ze zdwojoną siłą w jej serce. Choćbym starał się jej pomóc, poprawić humor i wesprzeć, tak moje staranie nie mogło równać się z jej rozpaczą; mimo że to rozrywało mnie od środka, to, prawdę mówiąc, ona chyba tego potrzebowała – wyrzucenia z siebie bólu, a ja nie zamierzałem tego przerywać, bo doskonale ją rozumiałem. 

Rozumiałem ją – przede wszystkim jej poczucia odrzucenia, bo właśnie się tak czuła – odrzucona przez tatę. Wiele razy mi opowiadała o ich relacji i stosunkach, i wiele razy wspominała, jak bardzo chciała być córeczką tatusia. Kochała go, nie nienawidziła – choć jej wściekłe słowa pod jego adresatem nie potrafiłem zaakceptować, bo osobiście szanowałem i polubiłem jej ojca, tak mimo to rozumiałem przemawiający przez nią żal i zawiedzenie. Jednakże nie do końca umiałem postawić się na jej miejscu, bo nigdy tak nie miałem – mój dom był pełen miłości; rodzice mnie kochali i z obojgiem miałem dobry kontakt, choć ostatnimi czasy to wszystko zaczęło ulegać zmianie, a ja coraz mocniej czułem, że kiedy nie mam akceptacji we własnym domu, tak nie akceptuje mnie cały świat – dlatego czułem głębokie zrozumienie emocji Alanny, jakie ją targały.

Chciałem jej powiedzieć, żeby się nie przejmowała, że przecież tata ją bardzo kocha, ale zdawałem sobie sprawę, że były to tylko puste słowa, a rzeczywistość była jaka jest; i miałem właśnie z tym problem, bo kiedy rozmawiałem z jej ojcem, to wydawał się kochać ją nad życie i chcieć dla niej jak najlepiej, a to ona była na niego cięta jak osa – dzisiaj jego brak obecności spowodował, że sam odczułem rozczarowanie. Coś mi się z tym wszystkim nie zgadzało i nie chciałem wierzyć, że po tym, jak jej tata miał świadomość jej żalu wobec niego i gorączkowego ubiegania się jego atencji, on nie przyszedł na jej występ. Nie chciałem nawet poruszać tematu, że może coś się stało, bo naprawdę coś mi tu śmierdziało.

W sercu lasu, gdzie na jednym z wysokich drzew mieścił się zbudowany domek – byliśmy my, w zimnym pomieszczeniu, gdzie z każdą minutą zapadającego słońca brakło coraz to w środku światła. Pochmurna aura nie tylko widniała nad głową mojej najlepszej przyjaciółki, siedzącej w kącie na kraciastym kocu, ale i dokoła nas. Wyrzuciła cały swój ból, a teraz jakby zawiesiła się w grobowej ciszy, co jakiś czas pociągając katarem i ścierając go. Siedziałem naprzeciwko na zimnej pufie, czując mróz pod tyłkiem i ogromną chęć poruszenia z nią czegokolwiek; a najlepiej to występu, którym spowodowała, że znalazłem się na innej planecie. Chciałem jej opowiedzieć o moim zachwyceniu, mojej dumie i szczęściu, tak bardzo chciałem się z nią tym podzielić, ale przeczuwałem, że w obecnej chwili, to nawet nie wypadało o tym wspominać, tylko pozwolić jej uspokoić się w trwającej między nami ciszy – tyle byłem w stanie jej zaoferować z pomocy, bo, prawdę mówiąc, nawet nie wiedziałem, co powiedzieć. 

Sam nie do końca umiałem pogodzić się z brakiem obecności jej taty i głowiło mnie to niesamowicie, ale poruszyć tego jeszcze bardziej nie zamierzałem. Tak więc siedziałem naprzeciwko i obserwowałem Alanne. Miała mokre rzęsy od łez, zaczerwienione policzki i nabrzmiałe usta od płaczu, i oglądanie jej w takim stanie wprawiało mnie w niewytłumaczalne podniecenie; dlaczego poruszała mnie do takiego stopnia, to chyba w obecnej sytuacji było sadystyczne, ale wówczas też pragnąłem do niej podejść, przytulić i uspokoić, bo cholernie się o nią martwiłem. Boże, ona sprawiała, że popadałem w jakąś ambiwalencje. Często sprawiała, że myślałem jednocześnie o dwóch sprzecznych ze sobą rzeczach, ale od kilku tygodni to już przechodzi wszelkie wyobrażenia.

Nagle gdzieś z głębi lasu dotarł do nas dźwięk dzikich zwierząt, które przestraszyły Alanne. Uśmiechnąłem się, rozbawiony, kiedy wzdrygnęła się jak poparzona. Z zaciekawieniem zadarła podbródek i wyjrzała przez małe okienko, na długo tak zastygając. Mijała chwila za chwilą, a ja w biegu przemijającego czasu nie mogłem oderwać od niej oczu. Drobność jej ciała wzbudzała we mnie fascynację, tym bardziej, że miałem ją na wyciągnięciu ręki. Nie mniej zachwycałem się jej delikatnością w sposobie poruszania się; jakby uważała na wszystko i wszystkich, by nic i nikogo nie skrzywdzić. Absolutnie ze wszystkim obchodziła się z czułością. Chyba sama świadomość, że należała tylko i wyłącznie do mnie, rozgrzewała mój zmarznięty organizm jak ogień. Najdziwniejsze było to, że zwykła oglądać widok za oknem, a szalałem wewnątrz jak napalony nastolatek. Boże, ona była urzekająca w najmniejszym calu. 

Stowarzyszenie umarłych dzieciakówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz