Rozdział 8

34.6K 1.2K 2.2K
                                    

Najbardziej absurdalną i irracjonalną rzeczą, a nawet zachowaniem, jest moje postępowanie od samego rana. W pewnych momentach zastanawiałem się, czy ja nadal jestem tutaj w szkole, albo w ogóle jeszcze żywy. Czułem, że coś jest na rzeczy, że dzisiejszego dnia nie jestem Sebastianem Oliversem a tanią podróbką z chińczyka. Czasami zastanawiałem się, czy może wreszcie stąd nie uciec, bo co mam tu robić? Czułem swego rodzaju jakąś pustkę, która towarzyszyła mi od samego rana. Ta pustka była dziwna, bo nie mogłem jej opisać wprost, że to była pustka w ciele, na sercu, zaś poniekąd mógłbym ją do tego porównać. Coś było na rzeczy i za nic w świecie nie umiałem znaleźć odpowiedzi, skąd to mogło się wszystko brać i z jakiej przyczyny. Rozmarzałem się na każdym kroku i nawet teraz czułem, że jestem na łące, szukając wśród chmur rozwiązania. Może to dzisiejsza ponura pogoda, dwójka z matematyki, brak Alanny w szkole, wczorajsza wieczorna sytuacja z nią, zmieszanie jej zachowaniem, a może to po prostu zwykłe rozdrażnienie, bo – popularna wymówka wśród dziewczyn – jestem przed okresem? Tak – chyba będę się tak tłumaczył. To przez okres. 

— Słuchasz mnie? 

Ocknąłem się, prostując się i podnosząc głowę z blatu. Spojrzałem na Adama, który obserwował mnie uważnie, popijając mirindę w puszce.

— Co ty nie w sosie od samego rana? — zapytał. 

— To okres — westchnąłem ciężko, poprawiając czapkę. 

— Nie rób sobie jaj, tylko mów, co się dzieję — powiedział, przybliżając się. 

— Och, domyśl się — rzuciłem niczym obrażona dziewczyna. 

— Dawno cię takiego nie widziałem i włączasz mi czerwone światło takim zachowaniem — stwierdził. 

— Chyba mi się nudzi, dlatego. Nie ma co robić, nuuuda — położyłem się na blacie, wzdychając marudnie. — Poróbmy coś. 

Poróbmy coś, bo ja zaraz oszaleję.

— Może żart dyrektorowi? — uśmiechnął się.

— Meh — wzruszyłem ramionami. — No dobra — uniosłem kąciki ust.

— Cześć chłopaki! — dosiadła się Amanda. — Co tam u was? — spytała, oglądając mnie i Adama.

— Dobrze, a u ciebie? — zapytał Lutcher, wpatrując się w swoje westchnienie marzeń. 

— Nuda — burknąłem — Gdzie masz Alanne? 

Spojrzała na mnie, ustając na tym przez kilka sekund. Zmarszczyła podejrzliwie brwi. 

— W domu została — odparła — A co ty taki ciekawski Clooney się zrobiłeś, hmm? — uniosła jedną brew, uważnie mnie lustrując. 

— Tak po prostu — rzuciłem, wzruszając ramionami i uciekając od jej natarczywego wzroku. — Zwykła ciekawość. 

— Aha... — przedłużyła podejrzliwie. — Zwykła ciekawość powiadasz, tak? A może się zakochałeś? 

— Coś ci się popierdoliło w główce, maleńka — powiedziałem, czując dziwne przyspieszające tętno wraz z sercem. 

— No, Ian, coś jest między wami? — zapytał Adam, spoglądając na mnie z łobuzerskim uśmieszkiem. — Ja powiedziałem: nie mam problemu — uniósł ręce. 

— Was pojebało — odwróciłem od nich głowę, nie mogąc powstrzymać wkradającego się uśmieszku. 

Co się dzieję? 

Nie dość, że nie mogę zapanować nad falą dziwnych i uciążliwych emocji w moim środku, które uderzają raz za razem i sieją zamęt, to w dodatku nie mogę przestać się uśmiechać jak jakiś palant, jakbym z jednej strony był tym skrępowany, a z drugiej rozbawiony. To chore, to popierdolone. 

Stowarzyszenie umarłych dzieciakówWhere stories live. Discover now