Rozdział 26

23.8K 723 1.7K
                                    

Gdyby tylko heroina była człowiekiem, to byłbym najbardziej uzależnionym od niej ćpunem na świecie. Zniewolony, obezwładniony i złapany w sidła wyzwolonego ducha od bólu, smutku i lęku. Była tu niczym w porównaniu do spokoju, jaki ogarniał każdy zakamarek mojego ciała. Milimetr po milimetrze przeszywało rozkoszą, dopełniało euforią i rozpierało zajebistym orgazmem pomnożonym przez tysiące innych w jedność. Odpływałem w krainie szczęścia, zapoznając się z takimi uczuciami, z jakimi jeszcze nigdy w życiu nie miałem styczności. Beztroska podróż na okalaną polanę kolorowymi tulipanami, wśród której leżałem w wysokiej trawie, delikatnie muskającą moją skórę. Radosna, niemająca jakiegokolwiek sensu droga po rozgrzanym piasku z lśniącym oceanem obok, którego widok zachodu słońca nie przebijał żaden inny pejzaż. Wreszcie smak pięknej, cudownej wolności, gdzie otoczony wśród matki natury, lasu i ciszy nie potrzebowałem niczego więcej, jak tylko spalić soczystego, dużego jointa w towarzystwie najlepszych przyjaciół. W tych wszystkich trzech miejscach, jakie czułem na skórze, duszy i umyśle, czułem się wyzwolony od pieniędzy, materializmu i wyścigu szczurów, nie przejmując się niczym konkretnym. Mogłem nareszcie oddawać się marzeniom, bujać w obłokach i myśleć o niebieskich migdałach. Mogłem nareszcie czuć jej dotyk, obecność i zapach, który otulał mnie z każdej strony i wpędzał w krainę niemożliwości, z jaką zapoznałem się twarzą w twarz. Śniłem na jawie i fantazjowałem, czując myśli i ruchy nawet najdrobniejszych szczegółów. Byłem w błogostanie, nagle dostrzegając totalną temu zapaść. 

Panika. Ogarnęła mnie wszędzie panika, strach i lęk; wszystko w krainie walało się w drobny mak, cała przestrzeń drżała i chaotycznie nabierała trzęsienia ziemi, rujnując absolutnie wszystko na swojej drodze. Rujnując cały mój dom, mój spokój i moją harmonię. Byłem przestraszony, próbując poukładać na swoje miejsce zbudowany świat i szczęście, ale z każdą sekundą zaczynałem zanikać, jakbym stawał się niewidzialny i wyblakły jak wtedy, kiedy kurtyna depresji z uśmiechem na twarzy ukazywała teatrzyk skończonego, zniszczonego człowieka, jakim jeszcze niedawno byłem. Chciałem wpaść w rozpacz, nie mogąc nigdy więcej spojrzeć na tak piękną polanę, oceany i lasy, w których czułem największe wyzwolenie ducha. Spanikowany nie wiedziałem, co zrobić, aby zapobiec zapaści w otchłań ciemności i nicości. Nie, proszę, ja nie chcę! – krzyczałem, płakałem, waliłem pięściami, błagając o koniec. Przerażenie sięgało coraz to większego zenitu, odbierając mi oddech, myśli i rozsądek, a pozostawiając po sobie dziurę smutku i żalu, w jakim zaczynałem zatapiać się coraz bardziej. Pnącza obezwładniały mnie jak dzikie zwierzę, uniemożliwiając mi walkę. Wszystko było jak najgorsza burza, koszmar i męczarnia – totalny kataklizm. Stop, koniec, dość! 

Nabrałem głębokiego oddechu, budząc się ze snu. Zdezorientowany spojrzałem na Alanne, która wówczas spanikowana wyrwała się z mojego uścisku, zasiadając obok krawędzi łóżka i pośpiesznie zaglądając do telefonu. Oglądałem ją, nagle domyślając się, że to jej brak obecności przy mnie było największym zakłóceniem mojego świata. 

— Hej, Al? — zapytałem zmęczony, przelotnie rozglądając się po ciemnym pokoju. Za oknem było słychać cichy deszcz, którego krople ze spokojem uderzały w szybę okna. Alanna poprawiła roztrzepane włosy, spoglądając w moją stronę. 

— J-ja muszę iść, Sebastian... — mruknęła skrępowana i widocznie zaspana, wiercąc się na łóżku.  

— Nie, proszę, nie — zatrzymałem ją, szybko unosząc się do pozycji siedzącej. Złapałem jej ciepłą rękę, przez chwile milcząc. Bawiłem się palcami, nagle oglądając bliznę po odgaszonym papierosie, którą sobie również zrobiłem. — Nie idź, proszę. Zostań ze mną — poprosiłem cicho, nawet nie patrząc w jej oczy. 

— Muszę, Sebastian — odezwała się przejęta, spoglądając na moją twarz. — Moja mama była trochę zła za tę imprezę i muszę być o dwudziestej drugiej w domu. Jest jedenaście po, zabije mnie — powiedziała, ze stresu oblizując dolną wargę. 

Stowarzyszenie umarłych dzieciakówWhere stories live. Discover now