Rozdział 36

10.3K 287 1.6K
                                    

Wszędzie Dior, Chanel, Gucci, Givenchy, kobiety odziane w Tiffany&Co bądź Cartier. Mnóstwo bogatych biznesmenów i pięknych dziewcząt. Luksus sam w sobie, a zapach bił prawdziwym prestiżem. Przerażające było znaleźć się wśród takich ludzi. Przełknąłem ciężko ślinę, oglądając się za Alanną, która ze zdumieniem obserwowała restaurację i gwar przed budynkiem. Stresowałem się, myśląc, czy jej się podobało. Zatrzymałem samochód na parkingu, dostrzegając, jak dookoła otaczały moją gangsterską siódemkę same najwyższej jakości auta. Trochę zabawne, a trochę krępujące. 

— Cholera — syknęła pod nosem Al, chwytając między palce biały materiał koszuli. Uśmiechnąłem się, odwracając w jej stronę wzrok. 

— Coś się stało? — zapytałem, wyciągając ze stacyjki klucze. Alanna parsknęła, oglądając się również za butami i rajstopami we wzorki. 

— Kurwa, wyglądam jak twoja prostytutka — powiedziała, nie ukrywając rozbawienia. Zaśmiałem się, choć wcale tak nie uważałem. Wyglądała bardzo ładnie i nietypowo wśród kobiet ubranych w długie, eleganckie sukienki. — Może pojedziemy na pizzę? — zaproponowała niewinnie. 

— Wyglądasz bardzo ładnie — odparłem. Alanna zarumieniła się, nie odpowiadając mi. Nawet nie myślałem o zasadzie KKK, kiedy ją skomplementowałem. Ona naprawdę mi się bardzo podobała. — I ten kapelusz jest kozacki — dotknąłem materiału, czując pod palcami przyjemne futerko. 

— Wiesz, Sebastian, nie wiem, czy to dobry pomysł, żebyśmy tam poszli... — odezwała się z wahaniem, przelotnie spoglądając w stronę dziedzińca. Jej wstydliwość była urocza; patrzyłem na to z uśmiechem, nie mogąc oderwać od niej wzroku. — N-na pewno chcesz tam pójść? — spytała, obracając się za mną 

— Nie marudź, malutka — skwitowałem, co ją rozbawiło. Mimo że starałem się trzymać nerwy przy wodzy, to stres zjadał mnie od środka niemiłosiernie mocno. Zgrywałem przed nią ważniaka, a z miłą chęcią spędziłbym z nią wieczór przed telewizorem pod kocem, oglądając filmy Tarantino. Wyszedłem z auta, nabierając głębokiego, zimnego powietrza do płuc. Zobaczyłem, jak Alanna również wysiadała z samochodu, a bardzo chciałem otworzyć jej drzwi, jak na dżentelmena przystało. Podbiegłem szybko, próbując zdążyć, by to zrobić, jednak potknąłem się o krawężnik i wpadłem w krzaki. 

Ja pierdolę, jaka siara.

Alanna wybuchła śmiechem, przykuwając uwagę kilku ludzi. Zaśmiałem się dla rozluźnienia atmosfery, szybko wstając na równe nogi. Boże, jakie to było upokarzające. Czułem się sobą zażenowany i miałem wrażenie, że ona też, choć uśmiech nie schodził z jej twarzy. Może lubiła mnie takiego głupkowatego, a ja niepotrzebnie odwalam scenki z tymi dżentelmeńskimi manierami? 

— Boże, gdybyś siebie widział! — śmiała się, zawstydzając mnie. Rozbawiona zwijała się przy samochodzie, a jej szczera i onieśmielająca radość roztapiała moje serce, oraz paliła przyjemnym uczuciem podbrzusze. Dla niej mógłbym być nawet największym idiotą, byleby oglądać ten cudowny uśmiech. 

Podszedłem do Alanny, chwytając jej ciepłą rękę. Odwzajemniła gest, wtulając się do mnie w sposób, którego jeszcze nigdy przedtem nie robiła; z oczarowaniem objęła całe moje ramię, przytulając się jak dziecko. Rozpromienienie biło od niej na kilometr, a wesoły chichot nie ustępował ani na chwilę. Kolejny raz poczułem rumieniec na policzkach, oraz przyspieszające tętno z podekscytowania. Każdy patrzył na nas jak na bandę rozwydrzonych małolatów, którzy znaleźli się w tym miejscu przez przypadek. I mieli stuprocentową, kurwa, rację – byliśmy gówniarzami, którzy znaleźli się tu przez przypadek.

Przed rejestracją poprosiłem o stolik dla dwóch osób, kątem oka oglądając Alanne; nie odstępowała ode mnie na krok, trzymając moją dłoń tak mocno, jakby się bała, że mnie zgubi. Urocza i słodka, słodka Alanna. Z zaciekawieniem i zachwytem jej wzrok podążał za wnętrzem restauracji, której elegancki wystrój był charakteryzowany na ciemnych barwach brązu i czerwieni z dodatkiem białego. Na końcu sali grała muzyka na żywo, która przyciągnęła jej największą uwagę; patrzyła, jak czarnoskóry mężczyzna grał na fortepianie, a obok młoda kobieta śpiewała do mikrofonu spokojny repertuar. 

Stowarzyszenie umarłych dzieciakówWhere stories live. Discover now