Rozdział 54 część 1

1.9K 74 217
                                    

cześć
przepraszam cię stary za wczoraj
trochę mnie poniosło, wiem
ale kurde
nie wytrzymuję już tego wszystkiego
mam dosyć takiego życia
ale wiesz co
to już dzisiaj
dzisiaj jest nasz dzień stary
nowy rok jest nasz 
i nie mogę się już go doczekać

Z taką wiadomością obudziłem się dziś rano. Adam zaczął żyć przyszłym życiem, żył jutrem, wówczas mnie gnębiła przeszłość, gnębiła wczorajsza gorączka dnia. I choć mogłoby się wydawać, że moje problemy są łatwe do rozwiązania, tak ja nie umiałem sobie z nimi poradzić i coraz bardziej traciłem nadzieję na rok, który zdawał się być moim rokiem. Otwarłszy z rana oczy, przed mglistym obrazem przelatywały mi upokarzające wspomnienia wczorajszego wieczoru, ale dopiero gdy położyłem bose stopy na wykładzinie, te wspomnienia uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą; bolało mnie wszystko i każdy krok przypominał tylko o trwożącej beznadziejności, która zresztą towarzyszyła mi przez bardzo długi okres czasu.

Kompletnie nie byłem gotów na zbliżający się rok. Od wczorajszego wieczoru zdawało mi się, że doszło tyle zmartwień, że ich liczba stała się nieskończona. Kotłowałem w sobie mnóstwo pytań, nie umiejąc na żadne z nich znaleźć odpowiedzi. I nawet moja kosmiczna przyjaciółka, dziewczyna numer jeden, która dotychczas była ukojeniem moich nerwów, nie mogła niczemu zaradzić, bo również ona znalazła się w centrum obaw, które wyprowadzały mnie z równowagi. Całą noc prześladowała mnie jej twarz; jej piękna, przepiękna twarz o zimnej cerze, pustych baśniowych oczach i ciemnych orbitach wokół nich, które jakby pochłaniały otaczający nas mrok. Nie mogłem przestać o niej myśleć, ale myślenie te było dalekie od gorącej miłości, która połączyła nas w jedną całość – myślenie te skupiało się na jej pięknej, przepięknej twarzy upojonej narkotycznym odlotem. Czułem, jak traciłem kontrolę, jak świat wypadał mi z rąk. Musiałem się ocknąć z tej fantazji, ale nie mogłem; gdzie nie spojrzałem i gdzie nie byłem, tam wyobrażeniami błądziłem wokół nas, leżących w namiętnym uścisku na polu maków i szepczący do ucha czułości. O Boże, przecież muszę ją od tego piekła chronić!

W dodatku nieprzyjemne poczucie osaczenia z każdej strony nie dawało mi spokoju. Czułem na sobie te uważne spojrzenie cholernego wartownika ze strzeblą, którego imię całą noc głośno wybrzmiewało nad moją głową: Pan Clooney. Tata Alanny musiał na pewno coś wywęszyć. Był zawodowym gliniarzem, a my zwykłymi smarkaczami mającymi jeszcze mleko pod nosem. Nie wierzyłem, że się nie zorientował, toteż jeszcze bardziej czułem strach z powodu jego opanowania w tamtejszej sytuacji. Wczorajszej nocy zaprzepaściłem wszystko, co zbudowałem w jego oczach i na samą myśl o następnym spotkaniu z nim twarzą w twarz, bałem się jak diabli.  

I gdy tak krzątałem się po pokoju, słuchałem czarnego rapu na głośnikach oraz próbowałem ogarnąć bajzel w pokoju, jak gdybym to starał się ogarnąć życie na przyszły rok, moje myśli zakręciły się wokół dwóch rzeczy, które jako jedyne potrafiły utrzymać mój humor na minimalnym poziomie, zanim mógłbym kompletnie zatracić się w cierpieniu na dobre. Adam i Amanda byli ważną częścią mnie i gdy tak mocniej o nich myślałem, cieszyłem się ich szczęściem. Może było kilka spraw, których w chaosie tych zdarzeń nie rozumiałem, ale właściwie miałem je gdzieś, bo nareszcie czułem radość. Chciałem, tak bardzo chciałem usłyszeć od Adama te gorące szczegóły ich związku, te banalne problemy i głupie kłótnie występujące między nimi; po prostu usłyszeć ich historię, historię moich najlepszych przyjaciół, którzy od dawien dawna powinni być razem. 

Tak, cholernie podnosiło mnie to na duchu. Następną rzeczą, która wznosiła mnie nad ziemię jakby skowronkami była Jade. Moja młodsza siostra, Jade, której opowiedziałem moje marzenia i która do później nocy siedziała ze mną w pokoju i słuchała najlepszych kawałków; która bujała się w ich rytm i prosiła o więcej; która z radością w oczach powiedziała szczerze, że świat musi o mnie usłyszeć. Tak, on musi o mnie usłyszeć. Tej nocy wydarzyło się wiele rzeczy, których nigdy wcześniej nie czułem. Po rozmowie z nią zapragnąłem wykrzyczeć moim rodzicom, że chciałbym zostać muzykiem, że tam jest moje miejsce i tam chcę się odnaleźć – zalała mnie tak potężna fala optymistycznego działania, wiary, cholera, nadziei, że gdy znowu o tym pomyślałem, rzuciłem robotę w pokoju, wyszedłem półnagi (tylko w białych nocnych szortach), zbiegłem ze schodów z prędkością światła i o mało nie rozwaliłem zębów, gdy zeskoczyłem z ostatniego schodka. 

Stowarzyszenie umarłych dzieciakówWhere stories live. Discover now