Rozdział LXXXVII: Łatwo kogoś spotkać w Rzymie

248 7 0
                                    

Wczoraj przyjechał Marco i Ludmiła, a od Leon'a wciąż nie miałam żadnego kontaktu... Muszę się chyba z tym jakoś pogodzić. W Paryżu jest jeszcze Mora... Chociaż odzyskałam pamiętnik. Opisałam w nim wszystko co się działo podczas przyjazdu i trochę mi lepiej.

Wyszłam z domu i taksówką pojechałam pod fontannę. Nie wiem czemu to robię. To znajoma osoba. Może w głębi duszy miałam nadzieję, że to Leon...

Po kilku minutach byłam na miejscu. Usiałam na jakiejś ławce i wyjęłam liścik.

- "Mów szeptem..." - powiedziałam do siebie i wzięłam do ręki monety. Odważyłam je w dłoni i zdecydowałam ile chcę wrzucić do fontanny. Spojrzałam na zegarek. 12:00. Było mniej ludzi, niż wczoraj.

"Monety wrzuć jutro o 12.".

Podeszłam do fontanny i stanęłam do niej tyłem i rzuciłam do wody jedną monetę.

- Powrót do Rzymu - usłyszałam głos, który natychmiast rozpoznałam. Odwróciłam się w stronę osoby, a on do mnie podszedł.

- To ty? Wczoraj...? - Pokiwał głową, a ja mu się dosłownie rzuciłam na szyję i przytuliłam go.

- Udusisz mnie. - Zaśmiał się Leon.

- Co tu robisz?

- Przyjechałem. Chciałem ci oddać pamiętnik - powiedział cicho. - Potem tak się złożyło, że kazałem Marco go ci oddać... Wiem, że by go nie otworzył.

- Czemu nie dzwoniłeś i czemu wczoraj nie przyszedłeś razem z Lu i Marco?

- Chciałem ci zrobić niespodziankę - szepnął, a ja się uśmiechnęłam. - Masz monetę? - zapytał po chwili, a ja kiwnęłam głową i wyjęłam dwie pozostałe, które mi wczoraj dał. Wziął jedną i rzucił przez ramię do wody. - Może wrócimy razem do Rzymu - powiedział po chwili.

Poszliśmy jeszcze trochę pozwiedzać, powiedziałam Leon'owi co robiłam, a on o wyjeździe do Paryża, który właściwie jeszcze trwa.

Potem wróciliśmy do domu Feder'a, w którym już wszyscy byli.

- Patrzcie, kto przyszedł! - krzyknęłam.

- Leon! - To był Fede i Fran. No tak, Lu i Marco wiedzieli. Właściwie nie mam im tego za złe.

Rozmawialiśmy przez jakieś kilka minut, aż zadowolony Federico i Ludmiła wybiegli z pokoju i wrócili po chwili z wielką pizzą.

- Lu sama robiła - powiedział, a Leon chyba się zakrztusił sokiem, a ja go szturchnęłam. Przecież to dobrze, że się zmieniła. Nie dziwię się. To przecież Federico.

- Zaraz zacznie nam piec ciasteczka - szepnął Leon i wziął kawałek ciasta oglądając je dokładnie. Kiedy zauważył, że go obserwuję dodał: - Może jest zatrute...

- Leon - syknęłam.

- Okey, okey... - Ugryzł kawałek pizzy krzywiąc się, ale po chwili już brał kolejny. Ja z nim zwariuję... Po chwili usłyszeliśmy dzwonek telefonu, który odebrała Ludmiła i wyszła z pokoju. Może rodzice do niej dzwonią?

Później Leon stwierdził, że skoro mama Feder'a się zgadza, to on woli z nami mieszkać na razie, niż z Ludmiłą. Teraz podobno zatrzymał się w hotelu, więc pojechał po bagaże. Francesca wyszła z Marco pokazać mu Rzym, to samo Federico z Ludmiłą, a ja zostałam sama. No prawie..

Nagle zobaczyłam jak zamyślony tata wychodzi z pokoju, a za nim Esmeralda.

- Gdzie idziesz? - zapytałam.

- Na miasto. Musimy załatwić kilka spraw - rzucił. - Będę niedługo. - I wyszedł. Nie zastanawiając się, wzięłam torebkę i ruszyłam za nimi.

Na nieszczęście wsiedli do samochodu, wiec złapałam jakąś taksówkę i kazałam za nimi jechać.

Kiedy się wreszcie zatrzymali, zaczęłam ich śledzić, tak aby mnie nie zobaczyli. Oni nie idą się z nimi spotkać, powtarzałam w myślach, ale w to nie wierzyłam. Co się dzieje? Co przede mną ukrywają?

Poszli do jakiejś kawiarni, wiec zrobiłam to samo i w kącie usiadłam przy stoliku.

- Co pani zamawia? - usłyszałam głos kelnera, chowając się za menu.

- Wodę - rzuciłam.

- To wszystko?

- Tak. - Spojrzałam na kelnera i po chwili go rozpoznałam. - Tomas?

- Violetta? - Kiwnęłam głową.

- Co ty tu robisz? Pracujesz?

- Wakacyjna praca... Jesteś tu na wakacjach?

- Taak...

- Fran też jest? - Kiwnęłam głową i dalej patrzyłam na niego.

- Nie zmieniłeś się. - Wzruszył ramionami.

- Ty też nie... No może trochę inne włosy... - Uśmiechnęłam się.

- Tomas... Przepraszam - powiedziałam w końcu.

- Za co?

- Za to jak cię potraktowałam. To nie było fair.

- Nie przepraszaj, nie gniewam się.

- Przyjaciele? - Wyciągnęłam rękę, a on mi ją podał.

Po chwili przypomniało mi się o tacie i Esmeraldzie. Tam, gdzie wcześniej siedzieli, już ich nie było.

- Tomas! Przepraszam, muszę iść - powiedziałam szybko. - Spotkamy się jeszcze.

- Okey... Ja tu codziennie pracuję, tylko w innych godzinach - dodał.

- Czesć!

- Pa! - Wybiegłam z restauracji. Nie ma ich... To na nic, stwierdziłam, chociaż dziwiła mnie obecność Tomas'a. W Rzymie. Nie miał być w Hiszpanii? Praca na wakacje? Myślałam, że będzie robił karierę czy coś...

Postanowiłam zadzwonić po chwili do taty. Na szczęście szybko odebrał.

- Halo? - usłyszałam w słuchawce. - Violetta? Wszystko w porządku?

- Tak, tato, ja...

- Mati...! - usłyszałam cieniutki głosik i ścisnęłam mocniej słuchawkę. Jade. I Matias'a.

- Tato...?

- Przepraszam, jakaś kobieta na chodniku krzyczy... Wariatka... - zaczął pospiesznie mówić.

- Jaa wari...?!

- Muszę kończyć, Violu, jakby było coś nie tak, to dzwoń. - Rozłączył się.

Znowu mnie okłamuje. Myślałam, że mogę mu ufać... Zaczęłam iść w stronę domu Federico'a. przynajmniej tak myślę. Na szczęście mam telefon i pieniądze. Po drodze wydawało mi się, ze nawet widzę płaczącego Diego'a. Już mam zwidy z tego wszystkiego... Albo i nie... Odwróciłam się i faktycznie go zobaczyłam. Jak siedzi na schodach...

Podemos pintar, colores al almaWhere stories live. Discover now