Rozdział 32

10K 309 1K
                                    

Historia z używkami zaczęła się dość szybko. Pierwszą spróbowaną była marihuana, oczywiście pominąwszy picie piwa po kryjomu w lasku z Adamem w pierwszej klasie gimnazjum. Wracając wspomnieniami do naszych eksperymentów, to była najgorsza decyzja w tak młodym wieku, której smród ciągnął się aż do teraz w postaci uzależnienia. Byliśmy młodzi, głupi i głodni wrażeń, a wszystko co zakazane było fascynujące. Gdybym tylko mógł cofnąć czas i spróbować naprawić błędy, to moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Najgorsze było to, że ciągnąłem za sobą kilkuletnie uzależnienie, do którego wplątałem najlepszego przyjaciela. 

Adam miał duże ambicje na przyszłego sportowca. Wujek Zack, a jego tata z dokładnością i powagą podchodził do kształtowania go w kierunku piłki nożnej. Chłopak miał ogromne możliwości do stania się kimś, a ja mam wrażenie, że mu to wszystko odebrałem. Co prawda, mógł odmówić, ale nawet przy okazjonalnym użytkowaniu nie wiesz, kiedy stracisz kontrolę. Moi rodzice również bardzo mocno przykładali się do tego, aby od najmłodszych lat wpoić mi miłość do muzyki i tak się właśnie stało, że absolutnie nic nie odciągnęłoby mnie od tworzenia i grania, wówczas ta świadomość, że odebrałem Adamowi hobby, a ja wciąż coś miałem, dobijała mnie dzień w dzień jak nieskończony koszmar. Nie było nocy, przy której chociaż na krótką chwilę nie pomyślałbym o tym i nie żałował. 

Ale w jeszcze większe bagno władowaliśmy się po jakimś czasie od spróbowania. Wszystko wydarzyło się około trzy lat temu, kiedy mieliśmy szesnaście lat. Z Adamem szybko zapoznaliśmy się ze światem dilerki, ale nie tak szybko udało się z niego wydostać – dopiero pieprzone kłamstwo pomogło nam uciec od całego tego gangsterskiego towarzystwa, i to jeszcze cudem uszliśmy z życiem. Nieodpowiedni ludzie nie lubią, kiedy nagle ktoś chce ze wszystkiego zrezygnować. 

Dobre pieniądze, dobry towar marihuany i nowe doznania. Pierwszy raz kokainy spróbowałem po tygodniu od zapoznania się z nowojorskimi gangsterami. Miałem szesnaście lat. Wspominając to wszystko czuję ogromne obrzydzenie do siebie i tego, że w tak szczeniackim wieku, zafascynowany wrażeniami, dopuszczałem się patologicznych zachowań, które tak naprawdę nie przedstawiały człowieka, na jakiego aktualnie patrzyłem w lustrze. Byłem zmanipulowany, zagubiony i zbyt głupi, żeby w tamtym czasie umieć podejmować słuszne decyzje, a taką niewinność kochają wszyscy źli ludzie. Nie mogłem winić nikogo innego jak siebie za swoją spieprzoną przeszłość, do której za nic w świecie nie chciałbym wracać. 

Ale właśnie mój strach się urzeczywistnił. Tylko na jakiś czas – powtarzałem w głowie słowa Adama, kiedy powiedział o wejściu w to ponownie. Zgodziłem się, ale chyba tak naprawdę zgodziła się moja chęć potrzeby większego szmalu, którego potrzebowałem na tworzenie muzyki. Forsa była dobra, obrzydliwie dobra i skusiłaby niejednego uczynnego policjanta albo księdza. Tylko że właśnie to pieniądze oddalają od siebie ludzi i tak było podobnie w przypadku moim i Adama – w pewnym momencie oddaliliśmy się od siebie tak mocno, że tylko rozmawialiśmy o towarze i kasie, a spotykaliśmy się ze sobą tylko po to, żeby sobie to podrzucić. Nie chciałem wracać do tego, przez co przechodziliśmy, a tym bardziej Adam nie chciał do tego wracać – co się stało, że zaproponował w to wejść znowu? 

Trzasnąłem maską samochodu, zamykając ją. Mój tata wyłonił się spod auta, wycierając brudną szmatką czoło, pozostawiając na nim odrobinę smaru. Uśmiechnąłem się radośnie, obserwując, jak mój nowy sprzęt był wreszcie w pełni gotowy do jazdy. Bmw serii 7 z 95 roku był klasykiem nad klasykami i był właśnie przede mną. W moich rękach na wyłączność. Czarny, perłowy kolor, przyciemnione szyby, czarne wnętrze, skórzane i podgrzewane fotele, v8 i cztery litry pod maską. O boże, na samą myśl o dźwięku tego silnika aż się podniecałem. 

—Tylko dbaj o ten wóz — odezwał się tata, wycierając ręce o wilgotną membranę. Staliśmy przed garażem na podjeździe, sprawdzając ostatnie ważne rzeczy przed pierwszym ruszeniem. Pogoda była chłodna, bo prawie piętnaście stopni, a mój ojciec latał w białej koszulce, nawet nie marudząc na chłód, kiedy ja w ciągu czterdziestu minut zdążyłem osiem razy przeklinać na listopadowe zimno i iść po bluzę. — Nie powinieneś przypadkiem jeszcze sprawdzić oleju? 

Stowarzyszenie umarłych dzieciakówWhere stories live. Discover now