Symbol Mroku

By Oliwus

122K 8.6K 1.2K

*Książka do gruntownej poprawy, więc przepraszam za napotkane błędy :D* ,, W małym mieście, w orła kraju, N... More

Prolog
Rozdział 1
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIV
Rozdział XV
Rozdział XVI
Rozdział XVII
Rozdział XVIII
Rozdział XIX
Rozdział XXI
Rozdział XXII
Rozdział XXIII
Rozdział XXIV
Rozdział XXV
Rozdział XXVI
Rozdział XXVII
Rozdział XXVIII
Rozdział XXIX
Rozdział XXX
Rozdział XXXI
Rozdział XXXII
Rozdział XXXIII
Rozdział XXXIV
Rozdział XXXV
Rozdział XXXVI
Rozdział XXXVII
Rozdział XXXVIII
Rozdział XXXIX
Rozdział XL
Rodział XLI
Rozdział XLII
Rozdział XLIII
Rozdział XLIV
Rozdział XLV
Rozdział XLVI
Rozdział XLVII
Rozdział XLVIII
Rozdział XLIX
Rozdział L
Rozdział LI
Rozdział LII
Rozdział LIII
Rozdział LIV
Rozdział LV
Rozdział LVI
Rozdział LVII
Rozdział LVIII
Rozdział LIX
Rozdział LX
Rozdział LXI
Rozdział LXII
Rozdział LXIII
Rozdział LXIV
Rozdział LXV
Rozdział LXVI
Rozdział LXVII
Rozdział LXVIII
Rozdział LXIX
Rozdział LXX
Rozdział LXXI
Rozdział LXXII
Zaległa Nominacja
Rozdział LXXIII - Epilog
Witam + Wynik Ankiety
Już jest!

Rozdział XX

1.6K 128 11
By Oliwus

Chatka była drewniana i chyba dostatecznie stara. Dach zrobiony był również z drewna i pokryty zielonym bluszczem. Z komina o dziwo leciał szary dym. Na werandzie widniały ususzone zioła i grzyby. Okna były otwarte na oścież, przez co z domu było czuć, że ktoś coś gotuje. A sądząc po piekącym nozdrza zapachu, było bardzo doprawione.
Przed podniszczoną czasem werandą spał czarny, duży kot. Gdy byłem blisko niego, zerwał się na równe nogi, zjeżył i zaczął na mnie wściekle syczeć.
O co mu chodzi?!
Przecież nic mu nie zrobiłem.
Zwierzęta w tej mieścinie są jakieś dziwne. Najpierw pies się ewidentnie na mnie rzucił, a teraz kot.

Talilion podszedł pewnie do drzwi i mocno zapukał.
Z domu było słychać krótkie "wejść", więc chłopak nacisnął żelazną klamkę i ruszył do wnętrza chaty.
Zignorowałem tego potwornego kocura, który dalej próbował sięgnąć mnie pazurami i wraz z Perisem weszliśmy do środka.

Domek, a raczej parter, był średniej wielkości. Ściany były z jasnej boazerii, a podłoga z ciemnych desek. Na środku izby stało pięć ciemnych foteli ustawionych w okrąg. Wewnątrz okręgu stał dębowy, wielki stół w kształcie koła. Dwie ciemnobrązowe szafy po prawej stronie pokoiku były zapchane różnymi olejkami, maściami i suszonymi ziołami, od których zapachu aż mnie zemdliło.
Niedaleko jednej z szaf stał biały szkielet. W salach od biologii zawsze stał taki sam, tylko że wtedy wiedziałem, z czego jest zarobiony, a to... wolę nie myśleć, skąd on go ma i że mogła być to żywa istota.

Peris idąc, o mało w coś, co wisiało na suficie, nie walnął głową. Uniosłem spojrzenie, by zobaczyć, co to i od razu tego pożałowałem.
Był to suszony królik oraz inne zdechłe zwierzęta. Niektóre w całości, a niektóre niekoniecznie.
Niezbyt przyjemny widok.
Opuściłem wzrok z powrotem na pokój.
Z lewej strony izby był wielki kominek z czerwonej cegły. W środku nad paleniskiem wisiał kocioł, w którym coś się gotowało.
Nie wiem, czy chce wiedzieć, co.

Wtem z sąsiedniego pomieszczenia szybko wyszedł mężczyzna.
Miał brązowe włosy do ramion, które przetykała już siwizna.
Był wysoki i szczupły. Jego strój składał się z fioletowej koszuli sięgającej do połowy uda, czarnych, materiałowych spodni i krótkich, czarnych butów.
W ustach pykał sobie spokojnie fajkę, ale zielone oczy przeszywały mnie na wylot.
Dlaczego zawsze mnie!!
Czy oni nie mogą uwziąć się na przykład na Perisa?!!

Nie odwróciłem jednak wzroku, tylko również spojrzałem mu w oczy.
Szybko, prawie bez udziału mojej woli wszedłem do jego ciała i w mgnieniu oka wyciągnąłem na powierzchnię jego aurę.
Opłacał się trening z Perisem. Teraz nawet nie muszę szukać poświaty, tylko od razu ją widzę i wyciągam.
Jego aura była wyraźnie zielona.
Czyli taka, jak powinna być, skoro był uzdrowicielem.
Szybko zamrugałem, by pozbyć się zapewne czarnych już oczu.
Wszystko po chwili wróciło do normy.

Medyk popatrzył na mnie dziwnie i niespodziewanie zabłyszczały mu oczy.
Odezwał się zaraz do mnie podekscytowanym głosem.
Odezwał?
Źle to ująłem.
On się wydarł jak dziecko widzące Świętego Mikołaja!
Jeszcze brakuje, by skakał i klaskał w ręce.
- To niesamowite! Jesteś Viderem!
Najwyraźniej moje umiejętności diabli wzięli i się ujawniłem.
Muszę jeszcze bardziej potrenować.
Ale jak on mnie nazwał?

- Kim? - zapytałem zdezorientowany nową informacją.
Facet klepnął się ot tak w czoło.
- Nie wież kim są Vidarzy? - Gdy zaprzeczyłem, zaczął dalej mówić z podekscytowaniem. -  Vidarzy, to inaczej Widzący. Osoby, które widzą aurę. Jest to niezwykle rzadka umiejętność. Są prócz ciebie jeszcze tylko cztery inne osoby z tym darem.
- Skąd pan wiedział, że widzę aury?- zapytałem ostrożnie.
- Jaki tam pan! Jestem Mayal. Talilion zapewne mnie przedstawił, prawda? - I tu zerknął na chłopca, który rozsiadł się wygodnie na jednym z foteli. Gdy usłyszał swoje imię i pytanie, pokiwał z uśmiechem głową.

- A wracając do tematu. - jego jadeitowe oczy powędrowały na moje granatowe. - Zauważyłem twoje oczy. Stały się całkiem czarne. Mimo tego, że bardzo szybko się ich pozbyłeś, to i tak to uchwyciłem. Masz bardzo dobry refleks i widać, że się uczyłeś, ale przede mną nie ukryjesz swoich zdolności. Jeden z tej pozostałej czwórki, to mój bardzo dobry przyjaciel. Nie raz widziałem, jak używa swojej mocy. Nigdy nie sądziłem, że narodzi się jeszcze jeden Vidar.
- Jego wzrok stał się jakiś rozmarzony, ale szybko wrócił ze swoich rozmyślań do nas. - Czy mógłbyś pokazać mi to zjawisko jeszcze raz?

A co ja?
Magik i sztuczki pokazuje?
No ale pokiwałem głową na zgodę.
Znów zanurzyłem się w duszy Mayala i wyciągnąłem jego aurę.
Tym razem trzymałem efekt moich zdolności dłużej.
Z każdą sekundą uśmiech na twarzy medyka rósł.
Gdy zamrugałem i aura się rozpłynęła, zaśmiał się z radością.

- Jesteś naprawdę niesamowity. Masz do tego wielki talent. Z czasem nawet nie będziesz musiał zagłębiać się w czyjejś duszy. - mówiąc to, usiadł na jednym z foteli i pokazał ręką, byśmy też wraz z Perisem usiedli.
W jednej chwili coś mi zaświtało.
- Hmm niedawno, gdy pierwszy raz użyłem tej zdolności, zrobiłem to nieumyślnie i nie zaglądałem do wnętrza danej osoby.

Mężczyzna złapał się za brodę i zaczął się nad czymś gorączkowo zastanawiać.
- To niesłychane. Nie wiem, jak to zrobiłeś za pierwszym razem, ale jednego jestem pewien.  Jesteś niezwykły i do tego bardzo silny, ale wiem, że nie przez tę zdolność u mnie jesteście. Co was moi drodzy do mnie sprowadza? I jak się zwiecie?- zapytał, moszcząc się wygodniej na fotelu.
-  Sprowadza nas moja rana na ręce. - uniosłem rękę z bandażem trochę wyżej. - A ja jestem Isil, a mój znajomy to Peris.
- Rozumiem. Miło mi. Pokaż mi rękę chłopcze. - powiedział i przysunął się bliżej mnie, wyciągając przed siebie dłonie.

Podniosłem rękaw bluzki aż do ramienia, ukazując rękę. Mayal ostrożnie wziął ją za nadgarstek i zaczął powoli odwijać przemoknięty wodą i krwią bandaż. Przy ostatniej warstwie pozostała tylko gaza. Podniósł ją, by zerknąć na ranę. Widniała prawie od dłoni do łokcia. Nie wyglądała zbyt korzystnie. Medyk zaczął ją uważnie oglądać i po jakimś czasie spojrzał w moje oczy.

- Co zrobiło ci tę ranę? - zapytał, cicho.
- Zaatakowała nas banda orków. - usłyszałem głos Perisa za moimi plecami. Odwróciłem głowę za siebie i na niego spojrzałem. Mayal również i za chwilę wrócił do mojej ręki.
- Miałeś szczęście Isilu. Mogło być gorzej. Rana zaczęła się jako tako już o dziwo zasklepiać. Nawet nie chcę wiedzieć, jakim cudem jest to możliwe, bo zazwyczaj coś takiego zawsze trzeba było szyć. Najwyraźniej twój organizm bardzo o ciebie dba i sam się regeneruje w znacznie szybszym tempie. Hmm jeśli mogę zapytać...Czemu oni was zaatakowali?
- Sami tego nie wiemy. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, schylając trochę głowę, starając się zrozumieć, czemu moja rana zaczęła się już bluźnić. Nigdy coś takiego mi się wcześniej nie zdarzało.
- Eh, no dobrze. Dam ci pewną maść, która jeszcze bardziej przyspieszy proces regeneracji. - powiedział to, oddając moją kończynę i wstał z fotela.

Ruszył w stronę pomieszczenia, z którego wcześniej wyszedł i wrócił z jakimś niewielkim słoiczkiem.
Otworzył go i niezwykle delikatnie nałożył mi trochę jego zawartości na ranę.
Zielonego koloru maść miała bardzo mocny, ziołowy zapach i była przyjemnie zimna.
Mężczyzna zaczął powoli, delikatnie, jakby nie chciał mi zrobić krzywdy, ją wsmarowywać.
Trochę piekło, ale nie było tak źle.

Gdy w końcu skończył, zamknął wieczko i położył słoiczek na jasny stół. Znów podniósł się z fotela czerwonego fotela i podszedł do jednej z szaf.
Wyjął z niej świeżą gazę i rolkę bandażu.
Wrócił na ponownie fotel i położył mi na ranę białą gazę, a potem wszystko oplótł równie jasnym opatrunkiem. Otrzepał ręce i uśmiechnął się z satysfakcją z własnej pracy.

- Skończyłem. - zwrócił się do mnie. - Weź tę maść i smaruj rozcięcie dwa razy dziennie. Niedługo po ranie nie będzie nawet śladu. - podsunął mi słoiczek, który w dalszym ciągu leżał na stole.
- Bardzo dziękuję za wszystko. - odparłem wdzięczny i schowałem lek do torby.
- Ile się należy? - zapytał Peris, stając na moimi plecami.
- Ależ chłopcze, nie ma sprawy! Nie musicie mi nic płacić. Miło było pomóc tak interesującym gościom. - Machnął ręką i zaraz spoważniał. - Isilu musisz być ostrożny. Twój dar może ci pomóc, ale i wplątać w nie małe kłopoty.
- Będę o tym pamiętać. Jeszcze raz dziękuję. - Skinąłem głową i wstałem, a drow ponownie do mnie podszedł.

- Ale coś mnie jeszcze nurtuje. - mruknąłem.
- Cóż takiego? - zapytał, podpierając głowę o opartą o podłokietnik rękę.
- Powiedział pan, że prócz mnie jest jeszcze czterech Vidarów. Czy mógł mi pan zdradzić ich imiona?- zapytałem z wielką prośbą.
- No dobrze. Może nie powinienem, ale mi już raczej nic nie zaszkodzi. - westchnął przeciągle, odchylając się bardziej na siedzisku. - Vidarami są: mój przyjaciel Isabaal, wieszcz Aranel, dyrektor Direl oraz król Deryt.
Gdy medyk wymówił ostatnie imię, lekko się wzdrygnął.

Peris tuż obok mnie prawie zesztywniał.
- Co?! - krzyknął mój przyjaciel pierwszy raz z obrzydzeniem w mrukliwym głosie.- Ta karykatura króla jest Vidarem?!
- Ćsi! - mężczyzna go uciszył czym prędzej, rozglądając się nerwowo, jakby spodziewał się, że ktoś za moment go zaatakuje. 
- Nie mam zamiaru być cicho! Gardzę nim! - Peris warknął pełnym jadu głosem, zacisnął pięści i spojrzał wojowniczo na zielonookiego medyka.
Na co ten dalej siedział już ze spokojnym wyrazem twarzy.

- Chłopcze, wiele osób go nienawidzi, ale pamiętaj, nie mów tego nigdy głośno. - Brązowowłosy mężczyzna wstał, podszedł do okna i zaczął przez nie wyglądać niespokojnie. - Terra nie jest już bezpieczna. Wszędzie mogą być jego pionki. Dla Deryta cały nasz świat to wielka szachownica, a on stara się zrobić szach mat.
Zmarszczyłem brwi, słysząc nazwę znajomej gry. Nawet będąc w karczmie, nie zauważyłem, żeby ktoś w nią grał.
Czyżby szachy istniały też w tym świecie?

Peris wciąż był wzburzony.
- Rozumiem, ale....
Muszę go uspokoić, bo będzie źle. Położyłem mu dłoń na ramię i gdy się obrócił w mą stronę, spojrzałem mu w oczy i zacząłem spokojnie mówić.
- Peris, uspokój się, dobrze? Musimy już iść. Jesteśmy przecież już blisko celu naszej podróży.
Drow zrobił mocny wdech i wydech.
- Masz rację. Musimy się już zbierać. Żegnam. - wyszedł z chaty, ściskając wciąż w nerwach ręce.

Niech idzie.
Musi odetchnąć.
Rozumiem, co czuje.
Deryt na jego oczach zamordował mu rodziców.
Spojrzałem na gospodarza domu.
- Dziękuję panu za pomoc oraz za informacje. - delikatnie skłoniłem głowę w podzięce. 
- Ależ nie ma sprawy. - zaśmiał się energicznie. - Cieszę się, że mogłem ci pomóc.

Talilion podczas wymiany tych zdań, również się podniósł z fotela i do nas podszedł.
Medyk na niego zerknął z uprzejmym uśmiechem.
- Tali, czy mógłbyś zapytać swojego brata, czy nie ma dla mnie jakiegoś konia do wypożyczenia na kilka godzin?
Chłopak chwilkę się zamyślił.
- Tak. Pewnie. Tylko...Gdzie się wybierasz Mayalu?
- Jadę do lasu. Muszę nabierać ziół, bo mi się kończą, a coraz więcej pacjentów mi przybywa. - zaśmiał się, patrząc na mnie z przyjacielskim spojrzeniem.
- To zapytam się i przyjdę.

Wraz z Talilionem wyszedłem z domu. Tak jak sądziłem, na werandzie czekał na nas Peris i patrzył się w dal. Lekko chrząknąłem i dopiero wtedy nas dostrzegł.
Pożegnaliśmy się z wyglądającym przez okno medykiem i ruszyliśmy do stajni.
Nie zajęło nam to dużo czasu, bo po pięciu minutach byliśmy przy stadninie.

Nirven wyszedł nam naprzeciw wraz z naszymi końmi.
Zauważyłem, że Kage i Estrella byli w końcu bardzo wypoczęci i pełni energii. Zaczęły wesoło parskać, gdy nas zobaczyły.
Podziękowaliśmy stajennemu za opiekę nad nimi i daliśmy mu wynagrodzenie za to. Wsiadłem razem z drowem na konie i pożegnaliśmy się z chłopakami.

Spojrzałem na Perisa z szerokim uśmiechem.
- To co, w drogę?
- Pewnie. - Ruszył powolnym kłusem przed siebie, a ja za ruszyłem tuż za nim.
- Uważajcie na siebie!! - usłyszałem jeszcze głośne wołanie Taliliona.
Na pewno będziemy uważać. 




Continue Reading

You'll Also Like

378K 21.7K 45
KSIĄŻKA BYŁA PISANA W 2017 I ZDAJĘ SOBIĘ SPRAWĘ Z ILOŚCI BŁĘDÓW ORTOGRAFICZNYCH JAK I INNYCH. KIEDYŚ MOŻE TA OPOWIEŚĆ ZASŁUŻY NA METAMORFOZE, JAK TYL...
Szkoła By Piotr Sebastian

Mystery / Thriller

2.7K 458 106
Brawurowa opowieść o absurdach współczesnej polskiej szkoły. Zespół Szkół Średnich im. Orszuli Kochanowskiej w Niskiej Górze to na pierwszy rzut oka...
13.7K 1.5K 62
Czy gdybyś miał niepowtarzalną okazję naprawienia czegoś w swoim życiu, skorzystałbyś? Na przykład takie manipulowanie czasem - nie brzmi zachęcająco...
589K 40.6K 47
Annabeth nie jest jak wszystkie siedemnastolatki w jej wieku. Ona posiada dar. Potrafi czytać w myślach, gdy tylko kogoś dotknie. Wraz z przybyciem...