Rozdział LI

1K 90 5
                                    

Spadałem coraz szybciej w dół.

Aaaaa...zmieniam zdanie! Chyba jednak warto zastosować się do jego polecenia!

Rozłożyłem skrzydła na całą szerokość, przez co trochę zwolniłem.
Zacząłem niezdarnie nimi machać. Z początku nie działo się nic, ale im mocniej zacząłem machać, tym bardziej się zatrzymywałem. Gdy utrzymałem wysokość w powietrzu, byłem z pięć metrów nad ziemią.
Uf...było blisko! Bardzo!

Po swojej prawej stronie usłyszałem łopot skrzydeł. Obróciłem głowę w tamtą stronę i zabaczyłem uśmiechniętego od ucha do ucha Kiriala ze swoimi rozłożonymi, nietoperzymi skrzydłami.
- Bardzo dobrze, jak na pierwszy raz! A teraz spróbuj unosić się w powietrzu pionowo, tak jak ja!
- Jak?!-zapytałem prawie piszcząc, starając się nie patrzeć w dół.
- Isil, wszystko dobrze?- zapytał zmartwiony.
- Ok.-skłamałem.
- Czy ty masz lęk wysokości?
Przytaknąłem niepewnie na jego pytanie.
Poczułem jak ten łapie mnie za ręce i stawia w pionie. Machałem skrzydłami w przód i w tył, trochę mu pomagając. Czerń naszych skrzydeł zdawała się zlewać w jedno.
- Przepraszam. Nie wiedziałem, że się boisz być wysoko.-jego słowa były szczere i przemawiała przez nie skrucha.
- Jest spoko.- westchnąłem i zacząłem rozglądać się dookoła.

Było naprawdę cudownie.
Tak inaczej.
Na choryzącie widziałem piękne, wschodzące słońce w kolorze pomarańczy. Do okoła jeziora rósł gęsty, zielony las, który wydawał się nie mieć wcale końca. Daleko widziałem parę ptaków wesoło latających po bezkresie nieba.

Zamknąłem oczy czując przyjemny powiew wiatru na swojej twarzy.
Odgarnąłem czarne włosy za prawe ucho i z powrotem przeniosłem wzrok na towarzyszącego mi demona.

- Chodź, polatamy sobie!- nie czekając na mój ruch, czy jakąkolwiek reakcję, chwycił mnie ponownie za rękę i poleciał do przodu.
Starałem się dotrzymać mu tępa i machałem nieporadnie niewprawionymi jeszcze w latanie, obrośniętymi w czarne piórka skrzydłami. Czułem się w tym momencie jak pisklę jakiegoś ptaka, które odbywa swój pierwszy lot pod czujną opieką swoich rodziców.
Ale mi zamiast ojca, który mi pozostał, towarzyszy mi chłopak, który jest moim niedoszłym mordercą.

Czyż to nie jest ironia?
Powieżyłem swoje życie mordercy, który z dnia na dzień staje się mi coraz bliższy.
Powoli zyskuje miano przyjaciela.
To znaczy, że jestem naiwny, czy po prostu głupi, mając do niego tak wielkie zaufanie, że wlazłem na wielki wodospad i pozwalam się uczyć latać?
Ale jeśli chciałby mnie skrzywdzić, to zrobiłby to, jak powiedział, już dawno temu. Jeśli by chciał mojej śmierci, to po co rotawałby mnie przed tamtym rogatym demonem i upadkiem z przepaści wodospadu?
To niesamowite.
W tak krótkim czasie udało mu się zaskarbić moją sympatię.
Lecz jeśli postanowi nas zdradzić, nie będę mógł mieć skrupułów, a przywiązywanie się do niego nie ułatwi mi sprawy.

Przez dziesięć minut zdążyłem już załapać o co chodzi i lot szedł mi jak po maśle.
Kirial zauważywszy chyba większą pewność w moich ruchach, puścił moją dłoń, którą przez ten cały czas trzymał.
Lekko się zachwiałem, gdy to zrobił, lecz od razu zdołałem wyrównać swój lot.
Było mi tak dobrze w powietrzu. Czułem się...wolny.
Naprawdę wolny.

Szatyn przede mną zaczął robić widowiskowe akrobacje, wliczając w to korkociąg czy beczke. Śmiał się przy tym tak prawdziwie i wesoło.
Aż przyjemnie było na to patrzeć.
Nie zapomnę chyba tego dnia już nigdy.

Demon namówił mnie jeszcze na pół godziny lotu, po czym wylądowaliśmy blisko naszego obozu, ale na tyle daleko, by nie obudzić jeszcze naszych śpiących towarzyszy.
Jeśli ze startem szło mi dobrze, to londując miałbym bardzo przyjemne spotkanie z glebą, gdyby nie idealny refleks Kiriala, który złapał mnie w ostatniej chwili.
Wyplątałem się z jego ramion i skinąłem mu głową w geście podziękowania. Oboje schowaliśmy swoje demonie atrybuty i skierowaliśmy się wolnym krokiem do chłopaków.

O dziwo Peris już nie spał i łypał na nas zdenerwowanym wzrokiem.
- Coś się stało?- zapytałem cicho, nie chcąc obudzić reszty moich przyjaciół.
- Znikneliście do cholery bez słowa! To się stało!- wykrzyczał białowłosy drow, na co reszta naszej śpiącej grupy poderwała się w jednej sekundzie z posłań, jakby całe się paliły i spojrzeli na nas zdezorientowani.
- Spokojnie. Przecież już jesteśmy.- demon stojący obok mnie, przewrócił oczami.
- Nie o ciebie się martwiłem, tylko o niego!- czarnoskóry wskazał na mnie głową.
Kirial tylko prychnął.
- Przecież nie zabiłbym go tak blisko obozu. Nie jestem idiotą!
- Czyli myślałeś o tym by go zabić?!-warknął elf mroku.
- Nie! I nie zrobię już tego!- warknął tamten i odszedł do swoich rzeczy.

Westchnąłem głośno.
Oni się kiedyś pozabijają! Nie mogę pozwolić, by w moim zespole były takie sprzeczki. Jedziemy na wojne i musimy się chociaż tolerować w naszej grupie.
Musimy sobie choć trochę zaufać, a nie toczyć nieustanne walki. Słowne bo słowne, ale jednak. Czy tego chcą, czy nie, są na siebie skazani i muszą przestać pałać do siebie nienawiścią.

- Peris, on naprawdę nie chciał mi zrobić krzywdy. On tylko uczył mnie latać. Przestań mnie niańczyć do diabła! Nie jestem dzieckiem! Umiem sobie poradzić i powinniście o tym już dobrze wiedzieć!-omiotłem spojrzeniem wszystkich zgromadzonych.
- Masz rację, Is.- odezwał się zielonowłosy druid i zaczął zbierać swój ekwipunek.- Jesteś naszym zbawieniem i prawowitym panem Umbry. Powinniśmy bardziej ci ufać. W końcu to od ciebie będzie zależało nasze życie.
- Nie stawiaj mnie w takim świetle. To nie ode mnie będzie zależało wasze życie, tylko od was samych. Nie będę za was decydował.-zrobiłem chwilową pałzę i spojrzałem czulej na przyjaciół.- Jestem wam wdzięczny ponad miarę, za to jak mnie wspiaraliście od mojego trafienie do tego świata. Staliście się dla mnie bardzo ważni i nie chciałby żeby wa
- Czekaj!-zażądał stanowczo Silver.- Jeśli chcesz nam dać do zrozumienia, że mamy cię zostawić, to się grubo mylisz!-ofukał mnie i zmroził spojrzeniem.
- Sil ma rację. Tak szybko się nas nie pozbędziesz.-poparł blondyna wampir z szerokim uśmiechem.
- No, to skoro już sobie wszystko wyjaśniliście, możemy ruszać.- zarządził Kirial stając obok nas z tabołkiem na plecach.

Wszyscy spakowali się ekspresowo, nawet ciche do tej pory nasze zwierzęta zaczęły okazywać trochę życia.

Teraz wkraczamy na wrogi teren.

Symbol MrokuWhere stories live. Discover now