Rozdział XVII

1.8K 115 14
                                    

Jechaliśmy już dobre trzy godziny leśną, piaszczystą drogą, obijając sobie tyłki o coraz mniej wygodne siodła.
Jedynym plusem tego wszystkiego była otaczająca nas wszechobecna cisza i spokój.
Słychać było tylko wokół radosny ptasi trel i spokojny szum znajdujących się ponad nami potężnych koron drzew.
Wokół nas rosł piękny i soczyście zielony las, dając nam przyjemny cień od grzejącego słonica, które coraz bardziej dawało się we znaki.
Czułem, że od stóp do głów lepiej się nieprzyjemnie od potu. Cudowne kwiaty w kolorach bieli i czerwieni cieszyły oczy, pozwalając zaczepić swój wzrok o coś, co nie było zielenią otulającej nas głuszy.
Uwielbiałem od zawsze jeździć w terenie. Można było się wtedy całkowicie wyciszyć i w pełni wypocząć od zgiełku miasta.

Usłyszałem niespodziewanie nieprzyjemny hałas łamanych gałęzi w zaroślach i zwróciłem natychmiast głowę w tamtą stronę, wypatrując możliwego niebezpieczeństwa.
Szczerze mówiąc, od kiedy dowiedziałem się, że ktoś czyha na mnie w tej krainie, zacząłem reagować na wszystko znacznie bardziej nerwowo, niż było to w zupełności potrzebne.
I tyle po moim spokoju. - jęknąłem z przekąsem w myślach.

Zmrużyłem delikatnie oczy, chcąc wyostrzyć wzrok najbardziej, jak tylko mogłem.
Peris również to usłyszał i bliżej do mnie podjechał.
- Słyszałeś to? - szepnął, nachylając się ku mnie.
- Tak. Jak myślisz, co to jest?- zapytałem, także się do niego przybliżając.
- Może jakiś drapieżnik. - mówił, zerkając nerwowo na krzaki i chwycił ostrożnie za swój łuk.
Ja także spojrzałem w tamtą stronę, kurczowo ściskając w dłoniach wodze z przejęciem.
Krzaki tak jak się tego spodziewaliśmy, zaczęły szeleścić i się nieprzerwanie poruszać. W ciągu dosłownie sekundy wyskoczył zza nich, szary, długouchy...króliczek!
Mały, puchaty króliczek.
Ledwo powstrzymałem się, by nie parsknąć niepohamowanie śmiechem, przez co zapewne wyglądało to, jakbym się czymś dławił.

- Cóż to za bestia! Toż to największy drapieżnik, jaki w życiu widziałem! - powiedziałem to poważnym i przejętym głosem, udając przy tym czyste przerażenie.
To był idealny moment na rozładowanie atmosfery, która zagęszczała się, od kiedy wyjechaliśmy z miasteczka.
Nie wiedziałem, dlaczego się to działo, lecz wiedziałem, że muszę wyrwać drowa z ciemnych odmętów jego myśli, uwalniając go od strapień.
- To potwór! Jak cię ugryzie, to po tobie!- Peris powiedział to równie poważnym głosem, lecz widziałem, że kąciki jego wąskich ust zaczynają drgać od powstrzymywanego śmiechu.
To było miłe, zważywszy na to, że podczas tej podróży zauważyłem, że Peris nie należy do osób, które się często uśmiechają, czy chociażby śmieją.

Spojrzeliśmy na siebie i wybuchnęliśmy głośnym, radosnym śmiechem.
- Dobra, jedźmy już stąd. - powiedziałem to, wciąż się uspokajając swoje rozbawienie i zarazem konsekwencje w przypadku długiego śmiechu, a mianowicie nieprzyjemnego bólu brzucha i płuc.
- W porządku. - Peris był już spokojniejszy, ale głos dalej miał rozbawiony.
Uśmiechnąłem się z satysfakcji, wiedząc, że udało mi się rozbawić tego ponuraka.

...

Resztę drogi przebyliśmy w niesamowitym humorze, rozkoszując się już w spokoju jazdą.
Gdy wyjechaliśmy z tego ciemnego, boru moim oczom ukazał się cudowny widok, który zapierał dech równie mocno, jak nasz ostatni śmiech.

Słońce mocno świeciło, pieszcząc naszą skórę przyjemnym ciepłem i niebo było czyste bez żadnej, nawet najmniejszej chmurki. Jedynie co mogło konkurować z lazurem nieba, to była niesamowicie soczyście zielona trawa, usłana przeróżnym, pięknym kwieciem o niesamowicie jaskrawych, żywych kolorach. Wokół kwiatów latały duże motyle o pięknych kolorowych skrzydłach z misternymi wzorami na nich. Na środku polany dostrzegłem duże jeziorko o krystalicznie czystej wodzie, która aż zachęcała do zanurzenia się w niej.
Oniemiałem.
Nigdzie nie widziałem takich widoków.

Symbol MrokuWhere stories live. Discover now