Rozdział II

3K 209 25
                                    

Klasa miała kolor jasnej zieleni i jakieś straszne, brązowe linoleum. Na tyle klasy stały dwie duże, jasnobrązowe szafy, na których leżały nasze pomoce naukowe, takie jak wielkie linijki czy modele figur. Na ścianach wisiały różne pojęcia matematyczne i wzory, które zdążyłem przez te wszystkie lata nauki znienawidzić. Nad wielką, zieloną tablicą widniał napis ,, Matematyka królową nauk“, a tuż pod tablicą stało wielkie, dębowe biurko. Podszedłem niechętnie do mojej ławki i usiadłem na twardym krześle.
Za moim przykładem poszedł Leo, siadając na miejscu obok mnie. Moja ławka była ostatnia od okna, więc jako tako, miałem spokój od wszystkich moich znajomych z klasy i byłem niby poza zasięgiem wzroku nauczyciela.

Z nudów rozejrzałem się po sali. Wszyscy siedzieli cicho jak myszy pod miotłą. Lekcja matematyki była jedyną, na której moja klasa była tak spokojna i cicha. Zazwyczaj wiecznie hałasujący i roześmiani uczniowie na tej lekcji zmieniali się w aniołki, i to wszystko za sprawą naszej nauczycielki.
Współczuję tym, którzy mają z nią rozszerzenie. To musi być katorga.

Piekło podeszła ze starym, jeszcze papierowym dziennikiem do biurka i ciężko usiadła na miękkim w porównaniu do naszych krześle. Otworzyła dziennik na liście i zaczęła znudzonym głosem sprawdzać obecność.
Gdy skończyła, wzięła maleńki kawałek białej kredy i stanęła przed tablicą.
Widać ostatnia klasa z lenistwa nie poszła do sekretariatu po kolejne pudełko. 
Napisała na niej jakieś długie działanie zapewne z rozszerzonego programu i cała klasa wiedziała, co się szykuje. Przychodzenie do tablicy.
W tamtym roku podobno przez jedynki z odpowiedzi nie zdała połowa uczniów.
A mogłem trafić na tę drugą nauczycielkę. - pomyślałem z żalem.

Preskenda zajrzała znów do dziennika, zerkając zza swoich okularów.
- Dobrze, to kto dziś przyjdzie pokazać nam, co potrafi?
Nie wiem, czy powiedziała to do nas, czy do siebie, ale gdy to zrobiła, w klasie słychać było tylko nasze ciche oddechy.
Może i przesadnie reagujemy, ale lekcje z nią w żadnym stopniu nie są przyjemne. 
Podniosła na nas głowę i poprawiła spadające z haczykowatego nosa okulary. Omiotła spojrzeniem po naszych twarzach i zatrzymała go na mnie, uśmiechając się z zadowoleniem.
Skrzywiłem się nieznacznie.
Świetnie. Jak zwykle!

- Isil, chodź do tablicy.- powiedziała to tak milutkim głosem, że aż mnie zemdliło.
O nie, nie, nie. Nie chcę.
- Dobrze, proszę pani.
No cóż, nie mogłem jej powiedzieć, co chciałem, bo wylądowałbym u dyra, a tego nie chcę.
Podszedłem, nie chcąc tego, do tej cholernej tablicy i popatrzyłem na działanie, ściskając tę odrobinkę kredy między palcami.
Eh no dobra.
Jak dobrze, że chociaż jestem dobry z tego przedmiotu.
To pomnożyć przez to, podzielić przez pierwiastek tamtego i pozbyć się jeszcze tej wartości bezwzględnej.
I co ty na to kobieto?
- Dobrze. Piątka.- Zacisnęła zęby, gdy to mówiła i mógłbym przysiąc, że na skroni żyła jej pulsowała z nerwów. Zawsze lubiła wlepiać nam wszystkim jedynki. To chyba było jej hobby. Z radością wyczekiwaliśmy jej emerytury.
- Możesz wrócić do ławki.

Grzecznie wróciłem, manewrując między ławkami i usiadłem na krześle. Leon od razu się do mnie pochylił tak, by tego nie zauważyła.
- Brawo! Znowu ci się udało.
- Tak jak zawsze.- Wzruszyłem tylko ramionami, dając znak, że to nie było nic nadzwyczajnego. Zacząłem się wpatrywać w okno, a raczej w to, co działo się za brudną szybą.

Była po prostu piękna pogoda. Lało niemiłosiernie i wiało tak, że aż drzewa się przeginały.
Zobaczyłem, jak jakaś dziewczyna, kryjąc się pod kurtką, wbiega zdyszana do szkoły kompletnie przemoczona, a za nią jakiś chłopak mocuje się z czarnym parasolem, który chyba się połamał.
Podczas mojego gapienia się bez celu w okno, zostały przepytane jeszcze dwie osoby, ale oni nie podołali zadaniu i wrócili na miejsca z pałą w dzienniku. Spojrzałam ponownie dzisiaj na zegarek na nadgarstku, bo ten w klasie jak zwykle się spóźniał.  Jeszcze dwadzieścia minut i koniec matmy. Przez te jej pytanie nigdy nie zdążymy z materiałem.

Przeniosłem wzrok na pierścień znajdujący się na moim serdecznym palcu lewej ręki.
Był on czarny, a na środku miał wizerunek złoto - czerwonego ptaka. Feniksa. Po bokach miał wygrawerowany jakiś napis, ale nie można go było przeczytać, ponieważ był w jakimś dziwnym, obcym języku. Podobno, gdy mama mnie znalazła, był w moim koszyku na delikatnym łańcuszku.
Tak, jestem adoptowany, a to jedyna pamiątka po moich biologicznych rodzicach. Mam też na piersi czarne, dziwne znamię, przypominające tatuaż, który wygląda jak gwiazda opleciona winoroślą.
Kiedyś było to dla mnie dziwne, lecz teraz nie zwracałem na to uwagi. Nie wspominając już o moim imieniu, które też do pospolitych nie należało.

- Ziemia do Isila! - Usłyszałem głos błękitnookiego tuż przy moim uchu.
- Co?- spytałem dość niemrawo, obracając się w jego kierunku.
- O czym tak zawzięcie myślałeś?- zapytał z nutką ciekawości, ponownie wracając do notatek w zeszycie.
Chyba będę musiał wziąć od niego tą lekcję. Od dwóch dni nie mogę się jakoś skupić.
- O biologicznych rodzicach.- odpowiedziałem.
- Ach rozumieniem. - kiwnął głową i pisał dalej.
Jeszcze chwilę trwała lekcja. Zapisałem wszystko do zeszytu od mojego przyjaciela i wtedy rozbrzmiał dzwonek oznajmujący przerwę. Wrzuciłem swoje rzeczy niedbale do torby i wyszedłem z Leonem z klasy przed wszystkimi.

Symbol MrokuWhere stories live. Discover now