Rozdział XIX

1.8K 134 23
                                    

Jechaliśmy w całkowitej ciszy.
Każdy pogrążony w swoich własnych myślach.
Słychać było tylko tętent kopyt i ciche, nerwowe parskanie koni.
Spojrzałem w górę, szukając czegoś, na czym mógłbym zaczepić wzrok i to coś nie byłoby piaszczystą drogą, po której szły z wolna nasze konie.
Wjechaliśmy w głęboki, gęsty las, więc korony drzew zasłaniały mi prawie całkowicie niebo, ale z tego, co zdołałem dostrzec, było dość pochmurnie. 

Oby nie padało.
Westchnąłem i zacząłem rozmyślać.
Dlaczego mnie to wszystko spotyka?
Dlaczego tu trafiłem?
Kto nie chce, bym dotarł do tej szkoły?
Kto chce mojej śmierci i dlaczego?

A może, to nie najważniejsze pytania, nad którymi powinienem się zastanawiać.
Może powinienem zadać inne.
Nic z tego nie rozumiałem.
Czułem się zagubiony.
Samotny.
Nie wiedziałem, co mnie jeszcze czeka. Wiedziałem jedynie, że nie będzie to nic łatwego ani przyjemnego.
I wtedy przypomniało mi się, co Peris powiedział przed wyjazdem z Mrocznej Puszczy.
Może najważniejsze pytanie przed jakim stanę, to: Kim jestem?

Zamknąłem oczy i odetchnąłem ciężko, czując już ból kręgosłupa od jazdy w siodle.
Nie ważne, z czym będę musiał się zmierzyć, znajdę w sobie siłę i dam radę.
Muszę dać sobie radę.
- Isil, co jest? Ręka cię boli? - zapytał zmartwiony Peris, podjeżdżając bliżej.
Niby chłopak jest dość zimny dla obcych, to dla bliskich jest niezwykle opiekuńczy.
Ciekawe ile jego twarzy jeszcze ujrzę?

Otworzyłem swoje oczy barwy podobnież nocnego nieba i spojrzałem na niego z niewielkim uśmiechem, uspokajając go.
- Nie. Jest w porządku. Po prostu myślę. - odpowiedziałem.
- Jeśli coś cię trapi, to mów śmiało. - dorzucił.
- Na te pytania, sam muszę odkryć odpowiedzi. - uśmiechnąłem się smutno.

Peris podjechał jeszcze bliżej mojego konia i zaczął natarczywie grzebać w swojej  torbie.
Wyjął z niej mój zagubiony sztylet i mi go podał. Zauważyłem, że na szczęście był wyczyszczony z krwi. Wziąłem go ostrożnie, by się bardziej nie pokaleczyć i włożyłem do pasa, krzywiąc się, gdy musiałem podnieść ranną kończynę.

- Nieźle się dzisiaj spisałeś. Dałeś radę tylu orkom za pierwszym razem. Walczyłeś, jakbyś to robił od zawsze. Uratowałeś mi dzisiaj tyłek.- zaczął się śmiać, co w jego wykonaniu dalej brzmiało dla mnie nienaturalnie. - Dzięki za to i przepraszam. - Jego ton głosu zmienił się diametralnie.
Z wesołego zmienił się na pełen skruchy i winy.

Zmarszczyłem brwi w zastanowieniu i na niego zerknąłem, nie rozumiejąc, co tym razem chodzi mu po głowie.
- Za co ty mnie przepraszasz?
- Naraziłem cię. Niczego cię nie nauczyłem i zamiast uciekać, zmusiłem cię do walki. - sapnął.
- Co ty pierdolisz!?- krzyknąłem zdenerwowany, na co chłopak aż podskoczył na zwierzęciu, nie spodziewając się, że się tak uniosę. - Na nic mnie nie naraziłeś, rozumiesz!? Nic mi się takiego nie stało. To tylko ręka. Nic mi nie będzie. I nawet nie warz się obwiniać. To ja powinienem cię przepraszać, bo to wszystko jest przeze mnie. To mnie ktoś chce dopaść.

Peris wysłuchał mnie bez przerywania. W dalszym ciągu bardzo zdziwiony moim nagłym wybuchem.
Nie dziwiłem mu się.
Rzadko krzyczę, no, chyba że sytuacja tego wymaga.
- Dobra, w porządku. Tylko nie krzycz tak. - i zaczął o dziwo chichotać jak nastolatka. 
Popatrzyłem na niego jak na debila.
Humor zmienia mu się częściej niż kobiecie w ciąży!
Najpierw się o mnie martwi, potem chwali, zaraz potem przeprasza i wygląda, jakby miał w depresję wpaść, a za chwilę śmieje się jak po jakichś cholernych narkotykach.
No to chyba raczej normalne nie jest!

Symbol MrokuOnde as histórias ganham vida. Descobre agora